piątek, 14 grudnia 2018

Od Skazy CD Akiry

- Otóż widzisz, drogie dziecko… - zacząłem nostalgicznie, acz bez smutku. Źrenice lwicy rozszerzyły się, jak w nadziei, że właśnie pozna sekret nieznany nikomu na świecie. Przekrzywiłem łeb nieco, jakbym zawahał się wyznać obcej osobie jedną z najskrytszych tajemnic. – To naprawdę drażliwa kwestia. – dodałem po chwili.
Lwica czekała bez słowa, ani drgnąwszy. Jej oczy zdawały się chcieć przeniknąć najskrytsze zakamarki duszy. Ogarnęła nas cisza, podczas której słychać było jedynie bicie serc i cykady gdzieś w oddali. Błękitny blask naszych spojrzeń tworzył teraz niezwykły tunel, którym można było odbyć niedaleką podróż między naszymi oczyma. Chwila zaczynała się dłużyć, a napięcie narastało.
- Moja matka była gazelą. – wydusiłem w końcu z siebie, czekając reakcji towarzyszki szalonego wieczoru. Ona zaś otworzyła oczy jeszcze szerzej, nie wiedząc do końca czy żartuję, czy mówię poważnie. Zamknęła pysk, który niezauważony otworzył się lekko gdzieś w międzyczasie, cofnęła łeb bliżej siebie i zmarszczyła nos. Podirytowana parsknęła z dezaprobatą i skrzywiła się nieznacznie. „Słaby żart nawet jak na ciebie” - zdawała się przemawiać bezgłośnie. Byłem dumny z wyniku sytuacji, mimo że starałem się nie dać po sobie poznać ani cienia uśmiechu.
- Wyjawiłem ci jedyny sekret swej marnej egzystencji. Powierzyłem ci to, czego strzegę całe doczesne życie, a ty parskasz? – zacząłem żalić się na pozór niewymuszenie. – Jak śmiesz?
Zebrałem tyłek i, odwróciwszy się na pięcie, odszedłem kilka kroków ze posępną miną i postawą. Przystanąłem, czekając reakcji.


Akira?

niedziela, 9 grudnia 2018

Od Naomi C. D Orion


-Dobrze-Odpowiedziałam tygrysowi-a mogę iść dziś do lwiej doliny?
-Hmmmmm...możesz, ale nie atakuj silnych ofiar.
HaHa chyba śnisz.
-Super! Wrócę wieczorem-wybiegłam z jaskini i pobiegłam do lwiej doliny, podróż trwała kilka godzin. Gdy dotarłam od razu zobaczyłam stada gnu, gazel, zebr i guźców były tam także samotnie spacerujące nosorożce, słonie, zające, żyrafy i kojoty. W oko wpadł mi zając i nosorożec. Zając był młody i soczysty, a nosorożec wielki i około 2 lat. Zaczęłam od zająca, pogoń trwała, były ostre zakręty aż go złapałam, zaczęłam zajadać się soczystym mięsem. Potem rzuciłam się na nosorożca. Złapałam za gardło i zabiłam. Pomyślałam, że zaniósł go Orionowi, w końcu dzięki niemu żyję. W czasie gdy rozmyślałam nad nosorożcem podkłady się hieny. Gdy usłyszałam ich śmiech złapałam nosorożca i ciągnęłam go w stronę jaskiń. Hieny podążały za mną, a gdyby mnie zaatakowały chyba nie dałabym rady, przewyższały mnie liczebnością. Nagle hieny skoczyła w moją stronę, ale ja w porę się zorientowałam i odskoczyłam, po tym wszystkie się na mnie rzuciły, złapały mnie za łokieć łapy i rozdarty ranę. Złapałam nosorożca i szybko popędziłam jak tylko mogłam, przestały mnie gonić, gdy wyczułam zapach wielkich kotów. Ja mogłam spokojnie dojść do jaskini. Postanowiłam mu nie pokazywać rany i weszłam do jaskini rzuciłam mu nosorożca.

-To w podziękowaniu za uratowanie przed kalectwem

-Dzięki, akurat byłem głodny miałem iść na polowanie

-Spokojnie starczy na jakieś 3 tygodni dla 7 osób, a dla 1 na 16 tygodni-dobrze, że sobie nie przypomniał o zakazie... Poszłam na moje łóżko i zasnęłam.




•○●Rano●○•

...




? ^Orion^ ?

Od Naomi C. D Shira



-Jak się tu znalazłaś?-zadała mi bolesne pytanie, przez co popadłam w myśli o rodzinie.
-Naomi?
-Co... a tak... długa historia
-No weź- w tej chwili zobaczyłam starego słonia bez połowy lewego rogu
-Zobacz... lubisz ryzyko- uśmiechnęłam się chytro.
-Nie -zobaczyła słonia- Nie, nie, nie chyba, nie masz na myśli- zanim zdążyła dokończyć zdanie, ja rzuciłam się na grzbiet słonia i rozdrapywałam skórę. Nagle słoń stanął na dwóch nogach i mnie zrzucił. Wbił mi róg w grzbiet, przez co miałam głęboką ranę. Jednak adrenalina, głód, zabawa i ryzyko nakręcały do działania. Złapałam słonia za szyję i rozgryzłam mu żyły. Jednak musiałam trzymać z około 20 minut wierzgającego się słonia, ponieważ miał grubą skórę. W końcu padł.
-Jeny, wierz, jak się wystraszyłam?!
-Nie, ale pomóż mi go przetargach do obozu
-Ok- ja złapałam za tylne nogi a Shira za przednie i słoń zaczął się przesuwać.

-Ale po co karmić stado to należy do myśliwych stada
-Wiem, ale nie jestem samolubem...-targałyśmy zwierzę do obozu, co zajęło pół dnia, a ja dalej nie zwracałam uwagi, na sądząc po krwi z rany zadanej przez słonia. Zostawiłyśmy słonia na środku obozu, a maluchy od razu przybiegły jeść. Zawołałyśmy resztę stada, ja wzięłam cząstkę nogi i poszłam do jaskini, w której chwilowo spałam. Znajdowała się koło pustych na razie jaskini Avatari, Weeda i Rodrigo. Położyłam się na i zasnęłam.

---Rano---

Obudziłam się i jak co dzień budząc się, czułam zapachy ziół i kwiatów leczniczych, ale coś mi nie grało między tylną łapą a brzuchem miałam bandaż. Nie mogłam ruszać lewą tylną lapą. Przyszła Shira i powiedziała...

Shira?

PS: Opowiadanie ma 219 słów, jeśli są błędy sory za to.

sobota, 8 grudnia 2018

Od Oriona cd Naomi

  Sam nie wiedziałem, co mnie napadło. Najpierw rzucam się na samicę, łaskocząc ją, a później opowiadam jej moją historię, a ona odegrała się tym samym. Koniecznie musiałem wrócić do chorych, ale w tym momencie ktoś przyszedł. To był Rodrigo.
- Co ci dolega, Rodrigo?
- Orion, dzisiaj jest niedziela, daj sobie spokój!- powiedziała za mną Naomi.
 Ta samica miała potworny tupet, żeby wyznaczać mi dni roboty. Odwróciłem się do niej i syknąłem.
- Wracaj na swoje miejsce! Zajmę się tobą później!
 Samica wcześniej uśmiechnięta, teraz lekko zażenowana wróciła na swoje leże.
Rodrigo tylko chciał, aby się zająć jego starymi ranami...
- Wszystko w porządku, Rodrigo?- spytałem, ocierając żywicą i rumiankiem stare rany po wielu bitwach... uskarżał się, że stare blizny mu również dokuczały.
- Tak.- powiedział Rodrigo bez emocji, wciąż wpatrzony w jeden obiekt wzrokiem pełnym obojętności. Wiem, o co mu chodzi... wciąż rozpacza po swojej ukochanej, ale co najgorsze, nic... ale to kompletnie nic nie jest w stanie go pocieszyć.. Ukoić jego ból psychiczny. Z bólem fizycznym jest o wiele łatwiej. Samiec odszedł i mogłem się zająć innymi... w tym namolną Naomi.
- Rany się ładnie goją- powiedziałem- Czujesz się już w pełni sił?
- Tak, ale dalej mam słabe łapy- rzekła.
- To dobrze, ciesz się, że całkowicie nie straciłaś czucia w łapach, używanie z nadmiarem mocy leczenia bywa niebezpieczne! Nawet na twój układ nerwowy! Musisz swoją moc używać z rozwagą... tylko to cię ratuje, przed trwałym kalectwem.
- Dobrze- oznajmiła.

<Naomi?>

niedziela, 2 grudnia 2018

Od Akiry CD Skazy


Dlaczego ostatnie mi czasy przypadkiem trafiam na niechciane osobniki?
Nie dość, że los krzyżował moje drogi z białym tygrysem, to teraz natrafiłam na innego lwa. Akurat, gdy przechodził tamten samiec, moja mysz musiała mi się wyślizgnąć. Jak ja nienawidzę zwracać na siebie uwagi. Nie zainteresował się moją osobą. Dobrze. Poszedł. W końcu miałam ciszę. Tu na drzewie są marne szanse, że ktoś do mnie podejdzie i zacznie mi przeszkadzać.
Nawet nie wiem, kiedy ucięłam sobie drzemkę na tym drzewie. Obudziło mnie jasne światło pełni księżyca przebijające się przez liście i gałęzie drzewa. Przeciągnęłam się i usłyszałam ciągnięcie się po ziemi czegoś ciężkiego. Spojrzałam w dół i ujrzałam tego samego lwa, co wcześniej. Przytargał świeżo upolowaną ofiarę. Sumienie podpowiedziało mi, abym go przeprosiła za wcześniejsze zdarzenie. W sumie nie wiem po co to zrobiłam, ale niech mu będzie. Nie było większej interakcji niż wspólne spojrzenie; dobrze, więcej mi nie potrzeba.
Weszłam z powrotem na swoją gałąź; lew spojrzał na mnie swymi równie błękitnymi oczami co moje i zaczął się oddalać od ofiary. Zdziwiłam się, bo dopiero co ją upolował. Może o czymś zapomniał? Mniejsza. Zapewne spadła na mnie odpowiedzialność, by nic nie stało się jego kolacji. Tak też zrobiłam; czekałam aż wróci. Słyszałam szelesty w krzakach i głosy niektórych zwierząt. Nie były podejrzane, dopóki nie usłyszałam hien. One pewnie wyczuły zapach zabitego zwierzęcia i chętnie chciały go skraść. Zawarczałam wywołując wysokie decybele i usłyszałam dalej tylko oddalający się głos i pisk padlinożerców.
Po jakimś czasie lew wrócił. Faktycznie, był po coś. Miał ze sobą sakiewkę. Z czym? Nie wiem. Popatrzył się na mnie z lekkim zdumieniem i zaczął pałaszować zawzięcie swoją zdobycz. Odwróciłam się na plecy na gałęzi i zaczęłam wpatrywać się w niebo. Nawet nie wiem kiedy lew zniknął spod drzewa, a mi udało się uciąć drzemkę.
Wstałam. Księżyc wysoko. Oświetlał całą puszczę. Cudowny widok. Pomyślałam iż by lepiej widzieć gwieździste niebo na łące, która była niedaleko. Zmieniłam się w szarą mgłę z prochem i przelatywałam majestatycznie las. Natrafiłam na polanę. Przybrałam znów swoją postać, a proch został rozwiany przez chłodny wiatr. Była tu taka niesamowity spokój i brak żywej duszy, dopóki wicher nie przyniósł mi zapachu samca widzianego dzisiaj.
Znowu spotykam kogoś przypadkiem. Los mnie chyba nie kocha.
Warknął na mnie; nie zdenerwował mnie tym. Nie miałam powodów, by być na niego zła. Po prostu nasze drogi się skrzyżowały. Posłałam mu pokojowy i tajemniczy uśmiech, po czym poszłam dalej. Na środku pola zobaczyłam jakiś pagórek i tam postanowiłam się ułożyć. Ostatnio stwierdziłam, że strasznie dużo leżę.
Patrząc tak usłyszałam jak lew ziewa i podnosi się z ziemi; zerknęłam na niego. Wydawał się z góry mniejszy. Odchrząknął, po czym zaczął coś mówić:
– Jeśli mogę wiedzieć... kim jesteś i czy mnie śledzisz?
Zaczęłabym się teraz głośno śmiać, ale cóż kultura czegoś wymaga. Wszystko ze względu na moją posadę szpiega. To był czysty przypadek.
– Nasze drogi widać lubią się krzyżować - odparłam i przeciągnęłam się.
Wstałam i teraz dostrzegłam samca w pełnej okazałości. Dostrzegłam też nasze zaskakujące podobieństwo. Kolorystyka sierści, oczy i... rogi. Rogi. Niesamowity fakt. Nie jestem jednak sama. Uznałam go przez to godnego mej uwagi. Chyba tylko przez to. Dziwne jest też to, że jeszcze nie odstraszyłam go swym wyglądem. On zaś wydawał się być straszny, mimo wszystko był po prostu zwykłym lwem.
Siedzieliśmy tak przez chwilę obserwując siebie; lew po chwili otrzepał grzywę. Miał coś mówić, ale miałam do niego ciekawsze pytanie. Otóż skoro on miał rogi... to skąd? Czyżby niegdyś też wpadł w ręce Scamander’a w organizacji, a ja po prostu go nie widziałam? Nigdy nie spotkałam?
Zanim samiec cokolwiek wydusił spytałam:
– Nie chcę się teraz wtrącać w twoją prywatność, ale... zaintrygowały mnie dwie rzeczy na twej głowie. Chodzi o dwa długie rogi niczym u antylopy. Jeśli mogę spytać... jak ci się pojawiły?
Lew westchnął z zastanowieniem, po czym spojrzał na mnie. Miałam pysk pełen powagi i zrozumienia gotowy do wysłuchania samca.



Skaza?


Jakaś ciekawa konwersacja między tym dwojgiem?

Od Korianny C.D Weed

 Pierwszy raz widziałam Weed'a tak wkurzonego. Co prawda, mój ojciec odebrał to źle, więc jednym ruchem łapy sprawił, że Weed wylądował na ziemi, przygnieciony do ziemi.
- Jak śmiesz się tak zwracać do mojej córki!- ryknął ojciec.
- Tato, tato spokojnie, wziął cię za obcego, proszę nie rób mu krzywdy, on jest moim chłopakiem!
 Mój ojciec spojrzał z dezorientacją na Weed'a, który wyglądał tak samo, jak on.
- Kori? To jest twój ojciec?- spytał Weed, robiąc minę totalnego idioty.
- Tak, to mój tata, jak mniemam już zdążyliście się zapoznać, co prawda w nieprzyjemnych okolicznościach.- burknęłam tylko. Mój ojciec zabrał łapę i pomógł Weed'owi wstać.
- Korianna? Czy on nie jest za stary dla ciebie?- zapytał ojciec.
- Nie, jest idealny- odpowiedziałam i przytuliłam się do Weed'a.
- Proszę mi wybaczyć, nie wiedziałem, że jest pan ojcem Korianny.
 Całe szczęście wszystko poszło, jak po maśle. Rozstaliśmy się, machając ojcu na pożegnanie. Cała byłam rozradowana, że spotkałam się z ojcem, z którym dawno się nie widziałam.
- Nie jesteś zły?- zapytałam.
- Na początku kopara mi opadła, gdy cię zobaczyłem w objęciach innego, zagotowało się we mnie, ale skoro on jest twoim tatą, to w porządku- oznajmił Weed. Pocałował mnie w usta. Zrobiło mi się ciepło.
-  A co z Kosmitą?- zapytał.
- Śpi, jak zabity. Ukryłam go w bezpiecznym miejscu, aby Avatarii nie mogła go znaleźć.
- Sprytnie.
- No wiem, bo jestem sprytną samiczką.
 Położyłam się w mieszkaniu Weed'a. Kosmita spał dalej.
- No to, co teraz robimy?
- Czy mogę teraz wrócić do moich obowiązków?- zapytałam.
- Nie, musisz pomóc mi ukrywać Kosmitę, bo sam nie dam rady.
Westchnęłam cicho.
- No dobrze.
- Grzeczna- polizał mnie w policzek.
 Weed wrócił do swoich obowiązków. Zostałam sama.
- No i co teraz mam zrobić z tobą, Kosmito?

Weed?

Od Weed'a C.D Korianny

Zasnąłem niczym dziecko obejmując ukochaną. Rankiem gdy wstałem Kori jeszcze spała, udałem się na polowanie aby przytaszczyć coś do jaskini. Po drodze jednak czekała mnie niezbyt przyjemna niespodzianka. Rodrigo załamany siedział nad rzeką, stary samiec za pewne nadal rozpaczał nad miłością swojego życia. Podszedłem więc do niego i zacząłem swoją gadkę.
- Siema Rodrigo ... co znowu gorszy dzień ?
- Każdy dzień jest zły ... 
- Rod jej już nie ma i nigdy nie będzie, przynajmniej nie cierpi jak my. - szepnąłem 
- Co ty możesz wiedzieć ... kochałeś kiedyś ? ... Nie ... miałeś kogoś .. Nie ... Dla ciebie liczy się tylko ślepe odzyskanie wolności .. chcesz wierzyć w coś nieosiągalnego .. jesteś młody jak będziesz w moim wieku zrozumiesz, że marnujesz czas.
- Sprytnie schodzisz z tematu Rod ... jednak ja nigdy nie przestanę wierzyć. 
- Cudownie ... bo ja nigdy nie zapomnę o dark i nie przestanę cierpieć - ryknął.
- Chciałem tylko ...
- Pocieszyć .. nie da się ... spadaj Weed i daj mi spokojnie nic nie robić.
- Jesteś beznadziejnym Betą ...
- Nie tobie mnie oceniać .. 
Ruszyłem dalej na polowanie ... znalazłem ofiarę a stał się nią piękny Oryks, ruszyłem do ataku.
Goniłem tego szybkiego zwierza kilka minut gdy w końcu, rzuciłem się na niego wbiłem kły w tętnice szyjną a potem cóż odpuściłem. Zwierzę krwawiło obficie, spokojnie czekałem aż opadnie z sił a gdy tak się stało, złamałem kark i zabiłem zdobycz.  Wziąłem ją pysk i ciągnąłem po ziemi. Gdy nagle spostrzegłem w oddali Koriannę w objęciach jakiegoś dorosłego dojrzałego lwa. Przez chwilę kopara mi opadła. Wiedziałem, że lubi dużo starszych, nie ukrywała zainteresowania Rodrigo gdy się poznaliśmy. Pozostawiłem zdobycz i ruszyłem w ich stronę, oczywiście gdy już byłem blisko, przestali się przytulać. Zmartwiło mnie bo lew był obcy a znajdował się na naszych terenach. Nie powitałem go zbyt serdecznie gdyż z obnażonymi kłami i głośny porykiwaniem. 
Korianna spojrzała na mnie wraz z samcem.
- Co to za jeden i co robi na terenach ... - ryknąłem głośno

Korianna ?