niedziela, 25 listopada 2018

Od Korianny C.D Weed'a


Szczerze powiem, że to najprzyjemniejsza chwila, jaką przeżyłam i szkoda mi było rozstawać się z Weed'em. Ale przecież, wcale nie musi się ze mną rozstawać. Umyłam tylko swój pyszczek, po czym powędrowaliśmy do mojego mieszkania. Robiła się późna noc, więc na niebie zawisł księżyc w pełni nad nami, rzucając intensywne jaskrawe światło. Moje mieszkanie było na widoku.
- No to dobranoc- powiedział Weed.
- Przenocujesz u mnie- zaproponowałam i zanim Weed zdążył cokolwiek powiedzieć, oplątałam swoim ogonem jego szyję i ciągnęłam go ze sobą.
Aż do mojego leża ze skóry. Weed ułożył się wygodnie, a ja wtuliłam się w niego- patrzył na mnie swoim łobuzerskim wzrokiem. Weed położył łapę na moim biodrze, delikatnie ściskał, aż do mojego pośladka.
Ucałował mnie na dobranoc i obaj zasnęliśmy.Nie śniło mi się nic nadzwyczajnego- a dzień zaczął się od tego, że Weed zbudził mnie długim liźnięciem w policzek.
- Dzień dobry, kochanie.
- Hej, mój ty książę- pocałowałam go w usta- będziemy musieli kiedyś to powtórzyć.
- Kiedy tylko chcesz- oznajmił Weed, objął mnie swoją mocną łapą pod szyją i podarował mi mocny i namiętny pocałunek.
- To co teraz robimy? Praca, a później?

Weed?

Od Oriona C.D Naomi


Co ona najlepszego zrobiła! Używanie mocy leczenia jest strasznie wyczerpująca i używają ja osobnicy, którzy są uodpornieni na wyczerpanie, a ona doprowadziła siebie do stanu gorszego niż krytycznego!... Z deszczu pod rynnę.. postrzelonej rany zniknęły ale później i tak będę musiał ją kroić, aby wyjąć pociski.
- Dandelion! Przynieś dawkę krwi, żelazo syntetyzowane i osocze!
- Nie mamy osocza, wszystko zostało wykorzystane- zawołała sówka.
- Kur*a mać, dobra biorę ją do Delgado, a ty weź to o co cię prosiłem, nie zapomnij o glukozie- dodałem i wziąłem nierozsądną samicę na grzbiet i czym prędzej biegłem do Delgado, może on będzie mieć osocze- musi mieć!
Wpadłem jak strzała do jaskini Delgado i położyłem ją na stole operacyjnym.
- Delgado nic nie mów, potrzebuję osocza dla niej!- wskazałem podbródkiem na nieprzytomną samicę. Gepard bez gadania przyniósł to o co go prosiłem, a Dandelion z syntetyzowanym żelazem, glukozą i potrzebnej dawki krwi..
Glukozę kazałem wpuścić dożylnie, osocze i krew o odpowiedniej grupie pod kroplówką.
- Naomi, czemuś zrobiła taką głupotę!- szeptałem cicho w biegu, miałem obok niej dużo roboty... i to dlaczego? Przez jej głupie udawanie bohaterki- co ona chciała tym pokazać?
Samica odzyskała przytomność.
- Orion..
- Cicho, nic nie mów, odpoczywaj!- wycedziłem przez zęby.- Zostawiam cię z Delgado, a ja wracam do swoich pacjentów.
I wyszedłem z jaskini.

Naomi?

Od Weed'a C.D Korianny "+18"

Uśmiechnąłem się łobuzersko i a moje pchnięcia były pełniejsze i szybsze. Korianna jęczała, jednak ktoś mógł nas usłyszeć więc uciszyłem ją, wsuwając swój język do jej pyska. Ponownie poczułem że jestem blisko, jednak nie chciałem tak szybko kończyć. Oderwałem się od jej pyska na chwilę po czym wyszedłem z niej tylko po to aby obrócić ją sobie tak by leżała na brzuchu. Wbiłem się w nią ponownie i złapałem zębami za jej kark, mogła odczuwać lekki dyskomfort gdyż nie miała szans aby się poruszyć, a ja mogłem robić co tylko chciałem. Towarzyszące mi uczucie było najmilszym doświadczeniem jakie do tej pory miałem. Kilkakrotnie jeszcze poruszyłem mocno biodrami również nieco bardziej zaciskając uścisk na jej karku. Czułem, że dłużej już nie wytrzymam puściłem ją i zdążyłem w ostatniej chwili wyjąć swojego penisa aby dać upust na zewnątrz tym razem nie brudząc jej. Spojrzała na mnie i już chciała coś powiedzieć jednak zamknąłem jej pyszczek swoim pocałunkiem. Moje kąciki pyska uniosły się. Po czym zabrałem głos.
- Choć ślicznotko odprowadzę Cię ... wystarczająco narozrabialiśmy w cudzej jaskini - puściłem jej oczko. Po czym wstałem i ruszyłem na zewnątrz.

Korianna?

Od Naomi C.D Orion


Po tym wszystkim postanowiłam poznać członków stada bo przecież znałam tylko dwóch samców i jedną samice. Wstydziłam się trochę więc chciałam poprosić z tych trzech osób o przedstawienie mi innych członków miałam mały problem bo nie mogłam znaleźć Avatari a Weed gdzieś się zapodział, nie chciałam zawracać głowy Orion owi bo ostatnio dużo pracował więc jednak musiałam iść sama. Spotkałam karakala ze złotym frędzlem na końcu ogona.
- Hej jestem Naomi a ty?-wzdrygnęła się i popatrzyła na mnie odpowiadając
- O hej jestem Iseult, widziałaś może...-nie dokończyła bo zza skał wyszedł lew który mnie obudził. Podeszłam do niego i przedstawiłam się.
- Hej jestem Naomi a ty?
- Ja jestem Rodrigo. Jestem samcem beta stada.
- Fajnie-Ruszyłam dalej w podskokach po drodze poznałam Rodrigo, Delgado, Exana, Skażenia The Noir i Shire. Kompletnie zapomniałam o spytaniu się dokąd są nasze terytoria, było ciemno, spotkałam Oriona
-  Orion masz czas?
-Tak, a co?
- Pokazałbyś mi wasze terytoria?
- Ymmmm....Ok
- Jak nie chcesz to nie musisz
- Nie dla mnie spoko
- Ok
Ruszyliśmy razem zwiedzać gdy wracaliśmy zatrzymaliśmy się na chwilę na polanie nagle z krzaków wyszła ludzie zerwała się na równe nogi i zaatakowała ich. Usłyszałam strzał i krew zaczęła cieknąć jak szalona z mojego brzucha, przed oczami zaczęły mi latać czarne plamki i w końcu ciemność....



Orion?

Historia Akiry


Laboratorium Narodowe w Afryce - nie wiem, ile czasu temu. Chyba z dwa lata.
Pamiętam, że znalazłam się tam jako lwiątko. Gdzie? W jakimś wielkim szpitalu, a dopiero potem zorientowałam się, że to laboratorium genetyki, czy czegoś tam innego. Ale to zaraz.
Wszystko wydawało się wspaniałe; miałam co jeść, miałam się z kim bawić bowiem było tam wiele innych lwiątek. Każdy miał swój identyfikator, czyli liczbę i swoją klatkę, bardzo dopracowaną wbrew pozorom. W tym „szpitalu” nie było źle. Wszystko nadzorowali ludzie; jakieś dziwne, dwunożne istoty. Byli mądrzy i zajmowali się nami.
Byłam tu małą i bezradną lwicą, niemalże zbyt małą. Ponoć urodziłam się w jakiejś fundacji dla ratowania gatunku z bratem przedwcześnie i nie mogliśmy dać sobie rady z podstawowymi czynnościami życiowymi. Fundacja mieściła się gdzieś w bardzo ciepłym klimacie, pewno afrykańskim. Nasze życie zapisało się zupełnie inaczej niż zaplanowano. Nie zdążyłam nawet poznać bliżej swej matki; wiem tyle, że była piękna, wyrozumiała i trudno było się jej rozstać z nami. Niestety musiała. Co do ojca - nic nie wiem. Musiałabym popytać mamę, ale to już niemożliwe. Mimo wszystko zostaliśmy uratowani i przygarnięci przez - początkowo - dobrego człowieka. Przewieziono nas do jakiegoś laboratorium. Początkowo mieliśmy się znaleźć z bratem w Narodowym Laboratorium Hawkins, ale to stanowczo za daleko. Inny kontynent i inny kraj.
Jak już wcześniej wspominałam każdy miał identyfikator. Ja miałam numer 011. Nawet nie wiedziałam ile nas tak naprawdę jest... Tak mnie też z resztą nazywali - Jedenastaka. Czasem Eleven. Nie przeszkadzało mi to, bo w sumie nikt inny nigdy nie wymyślił mi innego imienia. Więc nie pozostało mi nic innego jak Jedenaście. Mój brat, Aron z numerem 012, otrzymał swoje imię po urodzeniu. Nie nazywano go numerem identyfikatora. Od niego tak naprawdę mam obecne imię - Akira. Nazywał mnie tak pieszczotliwie ze względu też na jego znaczenie; zostało już mi tak oficjalnie.
Pewnego dnia zaczęło coś się z nim dziać. Było to chyba po ponad półtora roku naszego życia. Zaczął coraz to szybciej rosnąć i zmieniać się. To chyba oczywiste, bo przecież każdy młody samiec powinien tak mieć. Ale u niego ten przebieg dział się dziwnie; jakieś nadnaturalne, długie pazury, zbyt długie zęby i coś dziwnego za uszami. Dopiero potem stwierdziliśmy, że to rogi. Tak, koźle rogi. Przestraszyłam się, bo nie wiedziałam jak to się dzieje. Mogłam wiedzieć jedynie, że to sprawa dwunożnych. Chciałam raz od niego się dowiedzieć, co z nim robią w laboratorium, gdy go nie ma jednak nie chciał odpowiadać albo uciekał od tematu. Stwierdziłam, że dosyć tych kłamstw. Musiałam prześledzić Arona i Mr Scamandera - naszego szefa całej organizacji. Tak też się stało.
Późnego wieczoru, jak co dwa dni, zabrali Arona w stronę swych dziwnych sal. Stąpałam cicho przez białe korytarze i przemknęłam się do środka. Schowałam się za wieloma przeróżnymi pudłami i stołami. Patrzyłam.
Aron wszedł do jakiegoś pomieszczenia, zamykanego na jakby płachtę przezroczystą; był tam znak silnego rażenia, czy tam skażenia. Dziwne. Poprzez płachtę zobaczyłam jak Aron mając na sobie maskę wchodzi z Scamanderem do środka. Człowiek ten natomiast miał na sobie kombinezon. Weszli razem. W środku zobaczyłam coś niewiarygodnego tak, że zastanawiałam się czy śnię, czy jestem w koszmarze. To był koszmar. W ścianie, w tym promieniotwórczym pomieszczeniu znajdowało się jakby przejście, czarna dziura do innego wymiaru, czy też otchłani. Obsiedzone było obleśną mazią, jakby glutem, czy też śliną. W okół były chyba macki ośmiornicy albo czegoś podobnego. No, podobne do macek. Słyszałam w pewnym momencie jak Aron krzyczy; chyba miał zamknięte oczy. Siedział przywiązany do jakiegoś krzesła, a Scamander trzymał się dalej. Lew podpięte jakieś jakby kabelki niczym kroplówki. Po chwili Aron obezwładnił się. Kilka osób przyszło po niego; był nieprzytomny. Położyli go na stół i powyciągali jakieś leki i inne strzykawki.
- Panie Scamander, 012 się wyczerpuje. Potrzeba mu więcej dawki tego leku z genem pomagającym przetrwać w tak wysokiej skali promieniotwórczej. Może go to zabić - odparł jeden z pracowników.
- Nie zabije go - usłyszałam mądry głos Scamandera. - Po prostu będzie więcej skutków ubocznych. A jak coś weźmiemy jego siostrę, Jedenastkę. Ona jest wytrzymalsza, bliźniaczka urodzona szybciej.
Zszokowało mnie to. Eksperymenty na Aronie zmieniające jego tożsamość, by dostać się do jakichś zaświatów? Absurdalne. Musiałam uciec stąd z nim jak najszybciej.
Jednakże nie mieliśmy jak; cały teren laboratorium był strzeżony.
Za wszelką cenę nie chciałam iść do tego miejsca; jednak stało się. Zostałam związana i podpięta, a przede mną była ta otchłań. Słyszałam pierwszy raz różne, dziwne dźwięki, jakby połączenie tygrysa i słonia.
Zamknęłam oczy. Pusta przestrzeń. Czarno. Tylko ja i dziwny stwór z morderczą głową i jednocześnie gębą jak kwiat lotosu pełnego ostrych zębów, ciało ponad dwumetrowego jakby człowieka z długimi szponami. Szedł w moją stronę. Zawarczałam; odsunął się. Zaryczał też. Biegł w moją stronę i w tym momencie otworzyłam oczy.
- Niemożliwe - Scamander wyszedł i zdjął kombinezon. - Odstraszyła Demogorgona! Przełom zapanowania nad Drugą Stroną.
Potem dowiedziałam się czym jest Druga Strona i po co jesteśmy im do tych eksperymentów. Poprzez to wszystko mi również zaczęły rosnąć rogi i nienaturalnie duże pazury. Takie różne efekty uboczne.
Druga Strona jest to więc ciemniejsza i mroczniejsza strona prawdziwego i realnego świata. To tak, jakbyś widział piękną łąkę, która po chwili zmienia się w hadesowe miejsce niczym z podziemnego królestwa. Brak tu pięknych i żywych kolorów. To miejsce chciał odkryć Scamander za pomocą jakiegoś żywiciela jego kosztem. Padło na mnie i Arona.
Pewnego dnia jednak stało się coś strasznego; w całym laboratorium nagle usłyszałam alarm. Wszędzie czerwone światła, a ja z Aronem siedzimy oboje w klatkach i swoich wybiegach patrząc, jak wszyscy w okół biegają i próbują uciec. Przestraszyłam się lekko, gdy usłyszałam z Aronem ten sam krzyk co z Drugiej Strony - nie myliliśmy się. Z tej czarnej dziury wyszedł jeden z tych potworów znanych jako Demogorgon. Biegał korytarzami porywając inne, bezradne lwy i ludzi, którzy również tu pracowali. Również musieliśmy uciekać; przebiliśmy kraty rogami i wybiegliśmy. Drzwi teraz z powodu ewakuacji były wszędzie otwarte. Ciała leżały pełne krwi pozarzucane po podłodze; napotkaliśmy też Scamandera. Nie było mi szkoda. Biegliśmy korytarzami, by jak najdalej znaleźć się od Demogorgona; było za późno. Potwór stał daleko na końcu korytarza spoglądając na nas swą rozwartą paszczą w kształcie lotosu. Zmierzał ku nam. Oj, to była dla niego zła decyzja. Zamknęłam oczy i wycelowałam w niego myślami. Zarzuciło go na bok; zaryczał żałośnie, a my minęliśmy go szybko opuszczając budynek. Znów wstał i zaczął biec w naszą stronę. Nie chcieliśmy już biec i uciekać. Trzeba było stawić mu czoła i tak zrobił Aron. Nie bał się go; Demogorgon nienawidził wysokich dźwięków jego ryku. Zagłuszał go. W pewnym momencie stało się coś niebywałego; stwór poprosił o litość lwa. Aron darował mu życie, a potwór zmienił zdanie o nas. Lew postanowił zająć się nim w tym i tamtym świecie, co było równoważne z tym, że już raczej się nie zobaczymy...
Każde z nas ruszyło w swoją stronę; Aron odprowadził zapewne Demogorgona do Drugiej Strony i tam już pozostał... Musiałam z trudnością to przyjąć do serca. Mój brat został w Drugiej Stronie rzeczywistości.
Ja znalazłam się tu. Tym razem przypadkiem i mam nadzieję, że to nie jest już zaplanowane przez los.

Powitajmy Akirę


Imię: Akira. Jej imię wręcz idealnie odzwierciedla jej charakter.
Płeć: Rozwiążę Twoje wszystkie wątpliwości. To samica.
Wiek: Około trzech lat. Tak przynajmniej pamięta.
Rasa: Lew
Stanowisko: Stwierdziła, że posiedzenie szpiega będzie idealne.
Umiejętności: Ze względu na różne mutacje w laboratorium wyrosły jej długie pazury na dwóch tylnych łapach; zadają bardzo toksyczne rany. Wpływ na nie miała promieniotwórcza przestrzeń. Podobną funkcję mają też koźle rogi. Jeśli ugodzi cię chociaż jednym, to umrzesz w krótszym lub dłuższym czasie ze względu na substancje, jakie się w nich znajdują. Stała się też silniejsza niż normalny lew, a zarazem zwinna. Zaryczy - ogłuszy. Potrafi też przejść na Drugą Stronę, ale to wymaga od niej wielkiego wysiłku, by przenieść się tam myślami. Gdy znajduje się już w tym miejscu jej oczy zmieniają kolor z niebieskiego na żółty. Mniej siły jednak zajmuje jej poruszanie czyimiś myślami, dosłownie - lewitacja. Ale to nie tylko lewitacja; jeśli będzie chciała zrobi tobie niezłe tortury, a w ostateczności zmienisz się w papkę - taka przestroga. Dodam, że potrafi podnieść praktycznie wszystko. Lubi włamywać się do czyjejś głowy i sprawdzać czyjeś zamiary... takie hobby. Jej specjalnością jest też przemiana w mgłę, która przeistacza się w jakby wióry czarnego prochu. Przez to nawet sam nie wiesz czy jesteś obserwowany i śledzony, chociażby teraz...
Partner: Nie myślała nigdy o poważnym związku. Każdy zalotnik chyba powinien liczyć się z odrzuceniem, a co najwyżej dobrym przyjacielem.
Zakochan: Skoro nie myśli o poważnym związku, to nie myśli też o o kochaniu kogokolwiek. Uznaje też w sobie jedną zasadę - poznasz, zaufasz, pokochasz.
Rodzina:
• Aron - jedyna bliska osoba w życiu Akiry. Przecież przez całe swe życie siedziała w laboratorium i wychodziła niezwykle rzadko; nie miała okazji poznać innych istot żywych. Lwów raczej w takim klimacie też się nie odnajdzie. Pozostają jej inne lwiątka, jednakże bardziej trzymała się Arona.
• Ariadna - matka. Nie poznała jej dokładnie ze względu na stan lwiątka po urodzeniu.
• Mr Scamander - w sumie na początku nazywała go swym opiekunem i w jakimś stopniu rodziną. W końcu przecież ją uratował.
Charakter: Akira to lwica, którą opanowuje wieczny spokój duszy. Uwielbia ciszę i nienawidzi, gdy ktoś zakłóca jej wewnętrzny spokój. Możesz ją spotkać siedzącą w zadumie lub relaksującą się na jakimś drzewie. Jej zewnętrzny obraz pokazuje, że dosłownie ma wszystko gdzieś; interesuje się tylko tym, co jest ważne.
Czasem wydaje się zamknięta, mimo wszystko odezwie się do Ciebie. W swoim czasie, a każdy ma inny. Potrafi rozpocząć rozmowę przeważnie wtedy, gdy jakimś cudem zjawisz się na jej drodze. Wtedy zadaje konkretne pytania i konkretnie odpowiada. Nie irytuj jej jednak - szybko stracisz wysoką pozycję w rozmowie. Jeśli jednak nie jesteś wart jej uwagi - po prostu wyrazi kilka słów i sobie pójdzie.
Trudno jest ją wywrócić z równowagi; jest bardzo cierpliwa i nienawidzi konfliktów bez powodu. Konkretnego powodu. Nie prowadzi go z agresywnością i przemocą. Do wszystkiego podchodzi z powagą i szuka konkretnych powodów kłótni. Jest mistrzem w znajdywaniu argumentów, by utrzymać swoją pozycję.
Lubi spędzać czas z kimś, kogo uważa za dobrego i niefałszywego. O tak - nienawidzi kłamstw. Każde złe poruszenie znajdzie w Tobie i szybko stracisz w jej oczach. A propo spędzania czasu z innymi - tak lubi to. Wszystko zależy oczywiście od rozmównika; będziesz ciekawy - masz szanse. Jeśli jesteś nudziarzem - daj se spokój. Może też mieć zły humor; wtedy tym bardziej nie będzie zainteresowana.
Gdy się przed Tobą otworzy w minimalnym stopniu zobaczysz, że bardzo lubi rozmawiać. Zauważysz to, jeśli oczywiście Cię polubi. Jednakże droga do jej zaufania jest dłuższa. Może z Tobą rozmawiać, jednak zaufać - to dopiero z czasem
Cechy charakterystyczne: Na pierwszy rzut oka trafiają oczywiście czarne rogi. Na plecach z czasem pojawiły się u niej czarne pasy, jak u tygrysa. Tkwi w przekonaniu, że to przez eksperymenty.
Właściciel: sandradym
Ciekawostki:
• Nigdy nie widziała swego ojca. Wie o nim tyle, że był bardzo wyrozumiały.
• Demogorgon ostatecznie bał się Akiry i jej brata; poddał się. Chyba nadal się obawia...
• Nie lubi zabijać. Robi to w ostateczności.
• Kocha róże, ale tylko czerwone.
• Kiedyś nienawidziła swych rogów. Z czasem przyzwyczaiła się do nich i wyleczyła z kompleksu.
Inne Zdjęcia: X X X X 
Z Aronem  X
Po drugiej stronie  X 

Od Korianny C.D Weed'a "+18"


Nie sądziłam, że mój pocałunek go tak pobudzi. Nie zdawałam sobie sprawę, do czego posunie się napalony samiec jak Weed. Jednak nie zamierzałam się przeciwstawiać... Chciałam to poczuć.. Chciałam, aby nasze ciała były jednością... Ale Weed podszedł do tego w dość dziki sposób... Zachował się, jak typowo dziki kot, który swój popęd seksualny okazuje tylko siłą. Jednak ta siła, brutalność, jego masywne łapy, otaczające moją szyję, te dzikie ruchy biodrami samca sprawiły, że uległam mu. Samiec, poruszając się we mnie, wydobywał z siebie krótkie a nie raz przeciągłe jęki... Doszedł, ale nie we mnie... Całą swoją rozkosz, niewyżycie wytrysnął na mój pysk. Potem spojrzał na mnie...
- Ubrudziłeś mnie.
Weed wtedy pchnął mnie na grzbiet, swoją masywną łapą przydusił mnie lekko, po czym wysunął język, i dotknął nim mojego.. Poczułam smak jego ciepłej śliny.. Wbił się we mnie ponownie.
- Jak będziesz dochodzić, wyjdź ze mnie.
Weed wkroczył do dzieła jednym pchnięciem swoich bioder.. I znów to samo uczucie, wypełniające mnie w wewnątrz.. Starszy ode mnie samiec górował nade mną, jakby był moim dominantem a ja jego uległą... Przy każdych jego pchnięciach, z mojego gardła wyrywały się głośne westchnięcia.
- Pieprz mnie! - Wydyszałam

Weed?