Wraz z Weedem poszłam odwiedzić i
przy okazji zapoznać się z medykiem Delgado. Słyszałam, że jest
dwóch medyków. On i taki jeden biały tygrys... chyba.. Or..tak ma
na imię Orion. Rozmyślając o tym, nawet nie usłyszałam, co Weed do mnie mówił.
- Hej, Kori.. słyszysz mnie?- zapytał,
machając mi łapą przed oczami.
- Tak, o co chodzi?- odpowiedziałam
wydarta z moich myśli.
- Jak się tutaj znalazłaś?- zapytał.
- To długa historia- oznajmiłam-
opowiem ci, gdy pozbieram myśli... jestem po robocie. Gdzie jeszcze
idziemy?- zapytałam.
- Pójdziemy jeszcze..hmmm mam pomysł,
chodź- Po czym poprowadził mnie nie wiadomo gdzie, okazało się że
przyprowadził mnie do wąwozów, chociaż mnie to wyglądał na
wielki kanion... Tam spotkaliśmy jeszcze inne koty... A że zbliżała
się już noc, czułam się trochę nieswojo.
- A to prawda, że na tych terenach
pojawiają się obce koty?
- Bywają takie przypadki, a co?-
zaznaczył Weed.
No właśnie, noc i poczucie dziwnego
napiętnowania podsunęły mi to pytanie.Niby bezpieczna okolica, a z
drugiej strony nie za bardzo... no i miałam rację. Nie wiadomo
skąd, nie wiadomo jak, nagle ze ściany wąwozu pojawił się obcy
lew... miał czarną grzywę- bardzo mi kogoś przypominała.
Obcy lew chyba był czymś odurzony, bo
chyba nie wiedział co mówi.
- Hej, mała... mógłbym się do
ciebie przyłączyć, wyglądasz smakowicie o tej porze- nie powiem,
wkurzyły mnie jego uwagi skierowane do mnie, jednak Weed już miał
wkroczyć do akcji, ale zatrzymałam go.
- Weed, uspokój się, nie warto-
położyłam łapę na jego klatce piersiowej.
- Kori, on właśnie...
- Wiem, ale bezsensowna walka prowadzi
do kłopotów...
Odchodząc, obcy lew puścił do mnie
oczko, ale zignorowałam to.
- Dlatego się o to ciebie zapytałam...
Weed odwrócił się w stronę lwa,
który odchodził w inną stronę.
- Co za bezczelność.
- Chodź, nie zawracaj sobie głowy
jakimś typem.
Weed