piątek, 23 listopada 2018

Od Weed'a C.D Korianny

Przeszukałem cały obóz jednak po samicy ani śladu, wróciłem do miejsca gdzie leżała. Wtedy dostrzegłem krew na ziemi, wcale jej nie zabrali ona sama uciekła. Ruszyłem biegiem po śladach, cały czas byłem na siebie zły. Po pierwsze, że pozwoliłem jej iść, po drugie że nie upewniłem się czy aby wszyscy zginęli, po trzecie, że dałam się wyprowadzić z równowagi i straciłem ją z oczu. Po drodze słyszałem kilka strzałów i tylko w głębi ducha miałem nadzieję, że nie są wymierzane w stronę Korianny. Zobaczyłem zwłoki człowieka i krew jego ale i lwicy. Musiała być gdzieś niedaleko, rozejrzałem się i dostrzegłem ją leżała na polanie. Nie wiedziałem jak długo się znajduje tutaj w stanie nieprzytomności. Upewniłem się, że jej funkcje życiowe są sprawne, zarzuciłem na grzbiet i ruszyłem biegiem w stronę stada. Mój zmysł orientacji lekko szwankował ostatnio i zamiast skrótami musiałem biec normalną drogą, aby się nie zgubić. Gdy stanąłem w jaskini Delgado położyłem ją na ziemi i krzyknąłem. Byłem naprawdę zmęczony, gdy Delgado przyszedł opowiedziałem mu co się stało. Samiec zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze, widział jak wiele wysiłku mnie kosztował dzisiejszy dzień.
- Idź w głąb jaskini masz tak posłanie ze skór małp to posłanie dla gości.
Przytaknąłem do wskazanego miejsca w jaskini, padłem niemal na pysk i zasnąłem.
Obudziło mnie miłe uczucie ... 

Korianna ?

Od Korianny C.D Weed'a


Weed pobiegł za moim niedoszłym mordercą- byłam przerażona by myśleć racjonalnie... Krwią oznaczałam ślady... nie mogłam nic zrobić... strach przysłaniał mi oczy na myślenie...Zacisnęłam zęby i wykorzystując resztki sił, pognałam przed siebie. Natknęłam się na kolejnego dwunożnego wroga, który widząc mnie, krzyknął z przerażenia i uciekł. Odprowadziłam go tylko wzrokiem i pognałam dalej przed siebie. Krew sączyła się intensywnie, co gorsza groziło mi wykrwawienie...
- Jak boli...auu- pisnęłam, jak bezradna, bez szans...
Pobiegłam w stronę jakiejś polany, a im szybciej biegłam, tym bardziej się męczyłam i więcej krwi traciłam. Weed...gdzie on jest! Ja głupia, co ja zrobiłam.. byłam sama, po środku obcej mi polany. Wiatr uczesał gęstą wysoką trawą, a na przeciwko mnie był kolejny potwór. Ten już nie był taki tchórzliwy, jak ten poprzedni, nie miał broni palnej, ale za to w lewej dłoni dzierżył maczetę. Wysunęłam długie szpony... instynkt nakazywał mi samoobronę. Dwunożny zbliżał się powoli z głośnym śmiechem... noga za nogą.. Ja łapa za łapą- pomimo krwawienia, miałam siły do walki. Potwór doskoczył do przodu i ciął maczetą.. uchybił, bo odskoczyłam i wykonałam kontratak, który miał na celu wytrącenia mu maczety z ręki.
- Wynoś się stąd!- warknęłam na niego, a on odebrał to, jako głośny warkot.
Mężczyzna już nie był taki jajcarski, więc uciekł gdzie pieprz rośnie. Krew wylewała się coraz to szybciej... czułam się słabo, miałam mroczki przed oczami, ugięłam się pod łapami i myślałam tylko o jednym- żeby zasnąć.

Weed?

Od Avatari C.D Naomi

To była nie przyjemna sytuacja. Ruszyłyśmy z Naomi za Weedem, pech chciał, że nadepnęłam na gałązkę a chwilę potem krew z rany tygrysicy kapnęła na ziemię. To wystarczyło aby wydać naszą obecność. Weed był wściekły kazałam Naomi zostawić nas samych. 
- Co ci jest ?
- Nic po prostu jestem zmęczony, chce pobyć sam a wy naruszacie moją prywatność.
- Dobrze przepraszam 
- Myśl Ava czasami jesteś przywódczynią, a czuje się jakbym to ja tyrał za wszystkich. 
- Sam sobie stawiasz takie wyzwania, o wiele rzeczy cię nie proszę ale to sprawia, że jesteś sercem i głosem oraz nadzieją tego stada. 
- Taa dobra zawołaj ją - mruknął 
Zawołałam Naomi a ta przybyła w mgnieniu oka. Zgodnie uznaliśmy, że pora wracać. 
cała nasz trójka ruszyła biegiem, Naomi została w dżungli a braciszek odprowadził mnie po czym znowu gdzieś zniknął. 
Następnego dnia po porannym polowaniu, udałam się do Rodrigo
- Przyprowadź Naomi . 
- Dobrze .. 
lew wstał i ruszył w stronę dżungli a ja poszłam na miejsce spotkań. Po dłuższej chwili zjawiła się samica.
- Czemu mnie wzywasz ?
- Mam dla ciebie misje ...
- Jaką ?
- Martwi mnie przy granicy krąży obcy lew, szpieguj go i poznaj zamiary jakie ma wobec stada, jeśli stwarza zagrożenie zlikwiduj go. Pamiętaj, że może chcieć Cię oszukać musisz zdobyć jego zaufanie. Udawaj, że nie jesteś stąd taka moja rada ... 

Naomi ?

Od Weed'a C.D Korianny

Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy Korianna się ogarniała a ja patrzyłem przez chwilę na nią. Gdy jednak spojrzenie się spotkało odwróciłem wzrok. Nie mogę oszukiwać siebie, była ładną młodą samicą. całkiem pociągającą szczególnie gdy wykonywała ową czynność. Przy niej mogłem się schować. Wytatuowany okaleczony z jednym okiem lew. jak to mi Simon pocisnął kiedyś z grzywą niczym pchła. Ruszyliśmy dalej spokojnie wracając na tereny stada. Nie obyło się jednak bez spotkania z ludźmi oznajmiłem towarzyszce, że się nimi zajmę. Zaatakowałem więc, ozywając mocy ognia nie mieli ze mną szans. Jednak widocznie zdaniem  Korianny było inaczej gdyż pomimo wyraźnego zakazu postanowiła się wtrącić. Tym razem się jej udało.
- Nieźle nam poszło ... 
usłyszałem huk i spojrzałem na samicę, ta skrzywiła się z bólu i krzyknęła. 
Ten odgłos sprawił, że obudziła się we mnie wściekłość, odwróciłem się w stronę z której wybył się hałas. Namierzyłem tego sukinsyna celował mi między oczy. Ruszyłem biegiem znowu zwijając się w kulę ale tym razem nie przebiłem go a powaliłem lądując na jego klacie. Broń wypadła mu z reki a ja zatopiłem kły w jego gardle po czym podpaliłem jego zimne martwe ciało. Gdy się odwróciłem Korianny nie było, zacząłem węszyć on nie był sam. Ujrzałem ślady kół, złapali ją ... ruszyłem biegiem po śladach i dotarłem do obozu Krwawego Wodospadu. Auto było rozładowane a po lwicy ani śladu. Byłem na siebie wściekły, że dałem się wykiwać. 


Korianna?



P.S: Pociągnijmy ten wątek, napisz co się dzieje z nią, a ja będę szukał jej dalej. 

Od Korianny C.D Shiry

Byłam zajęta, ale nie tak bardzo, żeby nie zapoznać nowej osoby. Tą osobą była Shira, którą zapoznałam przed chwilą. Miła tygrysica według mnie- bez problemu obudziła we mnie sympatię we mnie.
- Jesteś tutaj nowa?- zapytałam
- Tak, właśnie niedawno widziałam się z przywódczynią.
Uśmiechnęłam się do nowo poznanej koleżanki.
- Słuchaj, oprowadzisz mnie po terenach?
- Ja sama słabo je znam, ja też od niedawna jestem tu nowa.
- No to szkoda
- Chyba, że mój stary przyjaciel ci pomoże, Rodrigo.
- W takim razie chodźmy do niego.
Podniosłam więc swoje "4 litery" i zaprowadziłam ją do lwa, który oczywiście przesiadywał w spokojnym dla niego miejscu- jego jaskinia.

Shira ?

Od Korianny C.D Weed

Uprosiłam Weed'a aby zabrał mnie ze sobą. Zgodził się, co niezmiernie mnie ucieszyło, gdyż wtedy będę mieć dobrą okazję, aby go poznać z bliskiej perspektywy. Mieliśmy odkryć nowe tereny, co okazało się, że poszło nam bez problemowo. Weed nie odzywał się ani słowem, więc i ja nie zamierzałam mu przeszkadzać. Zwiedzaliśmy bagna, okolice wulkanu. Weed mógł pochłonąć się pochłonąć w swoje obowiązki, a i ja przy okazji odkryję parę miejsc i się czegoś nauczę. Zaproponowałam chwilę przerwy, co o dziwo Weed zgodził się bez marudzenia. Widziałam bardzo dobrze, że jest zmęczony.
- Fajny spacerek po nieodkrytych terenach- skomentowałam lekko wyczerpana. Weed jako, że samiec był wytrenowany, masywny jego organizm był przystosowany do nadmiernej aktywności fizycznej.
- Kori, ten wczorajszy pocałunek, to... był miły...
Teraz to ja się zarumieniłam.
- Mówię, umiem się odwdzięczyć- uniosłam kącik ust. Wykorzystując chwilę przerwy, postanowiłam zrobić małą toaletę. Ułożyłam się wygodnie na brzuchu, aż wilgotna ziemia doprowadziła mnie do dreszczy. Zaczęłam jeździć długim językiem po łapie, aby umyć sierść. Weed przyglądał się temu. Z dołu spojrzałam na niego.
- Coś nie tak?- spytałam
- Nie, nie... rób co masz robić i chodźmy dalej.
Po wykonanej toalecie, Weed postanowił że wrócimy na tereny Stada, gdy nagle natknęliśmy się na ludzi. Było ich trzech. Dwunożne potwory, uzbrojeni w długie wiatrówki byli w wiadomym celu. Polowanie na dzikie koty, aby później je wykorzystać do walki. Zacisnęłam zęby z gniewu.
- Dostałem rozkaz, aby ich zabić, zostań tu, ja się tym zajmę- oznajmił stanowczo Weed- zaimponował mi ten ton. Szczerze? Nie zamierzam siedzieć i przyglądać się, jak mordują Weed'a, bo nie jest to możliwe, aby samiec mógł się im przeciwstawić w pojedynkę. Zakradłam się na przeciwległy skraj polany, gdzie na przeciwko zaczajał się Weed. Oceniłam sytuację. Ten obok mnie, mógłby trafić Weed'a bez problemu, gdy ten będzie walczyć z tamtą dwójką. Usłyszałam krzyk dwunożnych i już jeden leżał na ziemi. Trzeci obok mnie zareagował- uniósł wiatrówkę i wycelował. W tym momencie zatopiłam swoje ostre kły w udzie przeciwnika, powalając go bez problemu na ziemię i przyciągnęłam do siebie...
- To za moich przyjaciół!- warknęłam i jednym cięciem pazurów rozpłatałam mu twarz. Jak widziałam Weed już sobie poradził, bo leżały u niego zwęglone zwłoki.
- Nieźle nam poszło...
W tym momencie usłyszałam huk, który rozrywał echo.. świst pocisku, który rozerwał bez problemu moją skórę- przy tym mocno piekący ból w okolicy barków i krzyk wydzierający się z mojego gardła. Byłam ranna.

Weed?

Od Weed'a C.D Korianny

Odprowadziłem Korianne pod samą jaskinie aby mieć pewność, że już jej nikt nie zaczepi. Nie spodziewałem się gestu jaki wykonała w moją stronę. Pocałunek w policzek, był czymś innym, przyjemnym, wiadomo nie był pierwszy, ale wyjątkowy na pewno. Odszedłem w swoją stronę udałem się jeszcze na wysoką górę i chwile gapiłem w gwiazdy. Poczułem zmęczenie ale byłem zbyt leniwy aby wracać do swojej jaskini. Nie zajęło mi dużo czasu rozmyślanie nad lepszym jutrem gdyż moje powieki stały się strasznie ciężkie i zasnąłem. Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca, ziewnąłem i przeciągnąłem się po czym ruszyłem w stronę jaskini alfy przyjąć nowe zadania. Po drodze upolowałem jakiegoś sporego gryzonia i napiłem się wody aby mieć siłę na kolejny dzień.
Wszedłem do jaskini.
- Avatari !
- Jestem .. poczekaj już idę.
Usiadłem w wejściu i gapiłem się na mysz biegającą pomiędzy moimi łapami, już miałem ją zgnieść, ale samica zjawiła się tuż przed moimi nosem.
- To co dzisiaj mam do roboty ?
- Masz za zadnie udać się za tereny stada poszukać nowych terenów, jeśli będą tam ludzie zabić ! 
Skinąłem głową, szykowała się niebezpieczna wyprawa ale, stado się rozrastało, ludzie wkraczali na nasze tereny i koniecznie trzeba było powiększyć obszar. 
Gdy maszerowałem na drodze stanęła mi Korianna ... chciała mi pomóc. 
- Doceniam twoje intencje ale, to zbyt niebezpieczne abym Cię ciągnął ze sobą. Jednak jest jedna rzecz jaką możesz dla mnie zrobić.
- Co takiego ?
- Znaleźć mojego Gryfa Drapka i się nim zająć, może Ciebie bardziej polubi - zaśmiałem się 
- Nie ! wolę iść z tobą ...
- Mała idę szukać nowych terenów, mogę napotkać masę uzbrojonych po zęby ludzi, nie chcę Cię narażać. 
- Powinnam iść z tobą ... pomogę Ci.
- Nie musisz.
- A jak zginiesz, ktoś będzie musiał poinformować stado ...
- Dobra ruszajmy - mruknąłem 
Udałem się w nieznaną stronę dżungli, nie śpieszyłem się ale wąskim przesmykiem dzicz zmieniała się w piękny las. Patrolowałem teren ca całe szczęście nie wyczułem ludzi powoli zacząłem oznaczać nowe miejsce. Był to duży obszar lasu który wydawał się bezpieczny więc zajęło nam to trochę czasu, szedłem wzdłuż strumienia które doprowadziło nas do rzeki idąc dalej i ogarniając teren udało się nam wrócić na bagna. Zacząłem więc iść w stronę wulkanu, wspinałem się i dotarłem na drogę prowadzącą do pola bitwy również wziąłem ją w posiadanie stada. odkrywałem kilka nowych miejsc na przy wulkanie nie gardziłem ani jednym kawałkiem ziemi. Co dziwne Korianna mi nie przeszkadzała, nawet jakoś bardzo mnie nie zagadywała, więc mogłem wykonywać spokojnie zadanie. Gdy wracaliśmy ...


Korianna? 

Od Shiry Do. Korianny

Zuzia wypuściła mnie. Biegłam więc w stronę lasu, gdy nagle usłyszałam za mną strzały. Biegłam co raz szybciej. Schowałam się w jaskini, nagle ku moim oczom pokazała się tygrysica szablozębna
- Hej- Kim jesteś?- Spytałam wystraszonym głosem
- Cześć. Jestem Avatari przywódczynią stada potępionych dusz. Hmmmm.....tak się zastanawiam. Czy nie chcesz do nas dołączyć- Spytała 
- Jasne- Odpowiedzialna lekko się uśmiechają
- A jak się tu znalazłaś?- Skierowała to pytanie w moją stronę
- Uciekałam przed ludźmi- Odpowiedziałam
- No to choć więc- Oznajmiła
Ruszyłyśmy w drogę. Mijaliśmy stawy, lasy aż doszłyśmy do celu.
- To tu- Teraz możesz się z kimś zapoznać- Uśmiechnęła się do mnie
Pierwsza samica jaką zauważyłam to była Lewica
- Cześć- Powiedziała z lekkim uśmiechem
- Hej jestem Korianna a ty?- Spytała się mnie
- Ja jestem Shira- Oznajmiłam


Korianna?

Informacja

Wszyscy członkowie którzy należeli do bloga przed jego upadkiem zostają dzisiaj postarzeniu o 2 lata, aby ta nasza historia składała się w logiczną całość. Ci co dołączyli niedawno pozostają bez zmiany. 

Pozdrawiają Administratorzy 

Od Naomi C.D Avatari


- Tego nikt nie wie chodzi swoimi ścieżkami- powiedziała Avatari
- A co powiesz na małe śledztwo?-spytałam się jej
- Ale on nas zobaczy-odpowiedziała Avatari
- Nie zobaczy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
- Tak a co?
-Wtedy zniknęłam nie. Ja umiem być niewidzialna jak cię dotknę też będziesz niewidzialna dotąd aż ja wyłączę niewidzialność-wytłumaczyłam
- Dobry pomysł!-włączyłam niewidzialność i ją dotknęłam poszliśmy za Weedem ułatwiał mi chodzenie za nim jego ogon. Szłyśmy aż wszedł sprytnie na klif i stanął na stromym krańcu klifu i tam obserwował zwierzynę i zachodzące słońce patrzył około piętnaście minut. Jedna z nas nadepnęła na gałązkę. Weed odwrócił się i stałyśmy nie ruchomo....Na moim czole zaczęła spływać kropla krwi zapomniałam o krwawiącym guzie krew skapnęła na ziemię...
- Po co za mną poszłyście!?-ryknął rozwścieczony
Wyłączyłam niewidzialność wyczuł nas
- Czemu tu mnie nie zabierałeś?-spytała Avatari
- Może ja was zostawię-podeszłam do nich i skoczyłam z klifu wylądowała na czterech łapach
- Naomi nie!!!
Byłam na dole i odpowiedziałam
- Co nie? A o to ci chodzi!!!
- Wiesz co myślałam że ci się coś stanie
- Nie martw się u mnie to normalne
Ruszyłam pod najbliższy baobab, i czekałam aż skończą rozmawiać. Zamyśliłam się co teraz robią inni bez Alfy...
- Naomi już możesz przyjść.
Rozpędziłam się tym razem nie użyłam mocy sama to zrobiłam i wbiegłam na klif po ścianie.
- Avatari musimy wracać przecież jesteś alfą
- Racja-wszyscy rzuciliśmy biegiem w stronę stada....

Avatari ?

Od Korianny C.D Weed'a


Po niekoniecznie milej wędrówce po wąwozie, Weed odprowadził mnie do mojego mieszkania. Weed pożegnał się ze mną, ale stał jeszcze i patrzył się na mnie.
- Dziękuję - odpowiedziałam i podarowałam mu miły uśmiech - drugi raz dzięki za to, że ochroniłeś mnie przed kopniakami zwierząt ale nie musiałeś się tak narażać, gdyby cię jakaś kopnęła przeze mnie w głowę, miałbyś jak nic wstrząs mózgu.
Weed spojrzał tylko i przekrzywił kąciki ust.
- Jeszcze jedno - burknęłam - Jeszcze raz dziękuję, to było cool... Skąd się nauczyłeś być taki bohaterski?
- Cóż, jeśli wymaga tego sytuacja
Zbliżyłam się do niego, aby okazać mu moją wdzięczność, polizałam go namiętnie w policzek. Weed zarumienił się mocno, było to widoczne ze jego czerwona sierść stała się mocno szkarłatna.
- Od kiedy ty jesteś taka całuśna?
- Cóż, jeśli wymaga tego sytuacja - powtórzyłam jego tekst - Umiem się odwdzięczyć. No to dobranoc.
No i zagłębiłam się w głąb jaskini, nawet nie spojrzałam na Weed'a który pewnie biedak gotował się w środku, jak pyszny gulasz...
Dzięki temu noc juz nie była dla mnie taka posępna, a następnego dnia zamiast zluc się otępiała z leża, wyskoczyłam wyspana i obdarowana dobrym humorem wróciłam do swoich obowiązków. Oczywiście los chciał, że spotkałam mojego przyjaciela - Rodrigo.
- Hej, Rodrigo.
- Witaj, Księżniczko - odparł swoim martwym głosem.
- Wiesz, gdzie jest Weed?
Rodrigo uśmiechnął się mimo tego.
- A nie mówiłem Ci, księżniczko, lepiej ci będzie z młodszym ode mnie kolegą.. Ja co najwyżej poradzić ci mogę w życiowych sprawach.
- Dobrze, filozofie, do zobaczenia później, Rodrigo. I odeszłam ciągnięta obowiązkami, a później planowałam spotkać Weed'a ale widocznie miał bardzo dużo obowiązków.
- Witaj Weed, potrzebujesz pomocy?

Weed?

Od Weed'a C.D Korianny

Korianna wydawała się być nieco zaniepokojona. Szliśmy wąwozem było ciemno ale mój płomyk na ogonie nieco rozjaśniał otoczenie. Nagle zjawił się jakiś obcy lew będący bezczelny dla mojej towarzyszki. Chciałem go nauczyć kultury ale młoda lwica mnie powstrzymała. Samiec zaczął się oddalać od nas, spojrzałem jeszcze na niego dla pewności a gdy odwróciłem wzrok ten wydał z siebie gardłowy ryk. Ziemia zaczęła lekko drgać Korianna spojrzała na mnie pytająco. 
- Szybko ! 
Ruszyłem biegiem przed siebie a lwica za mną, obejrzałem się za siebie, ten idiota spłoszył gnu które wystraszone biegły prosto na nas, Ściany kanionu były wysokie i niezbyt sprzyjały szybkiej wspinaczce. Ciężko było mi coś wymyślić, widziałem jak samica traci siły po kolejnym kilometrze biegu.
- Padnij !! - wrzasnąłem. i podciąłem jej łapę, ta się wywaliła na ziemię a ja osłoniłem ją swoim ciałem kładąc się na jej grzbiet. Samica była w szoku nie wiedziała co tu się dzieję.
- Zamknij oczy - wycedziłem przez kły.
Kolejne antylopy przebiegały, nie każda była na tyle miła by mnie przeskoczyć. Nie wiem ile to trwało ale długo, czułem coraz to więcej kopnięć które zdawały się nie mieć końca. Po dłuższym czasie w końcu całe stado przebiegło. 
- Możesz już otworzyć oczy - mruknąłem i stanąłem obok niej otrzepując piach z siebie. Zakasłałem kilkakrotnie a gdy kłęby kurzu opadły stał za nami szczerzący się obcy samiec. 
Tym razem już nie zamierzałem być miły, nie słuchając towarzyszki zacząłem toczyć z nim krwawy bój. byłem zły i postanowiłem użyć battouga. Z lwa nic nie zostało tylko strzępki. Otrzepałem się z jego krwi i spojrzałem na jego zwłoki. Po czym powiedziałem jakby do niego ale sam do siebie. 
- Potrafie wybaczać i jestem miłosierny, jednak taka kanalia nie znajdzie miejsca ani w wojsku ani w szeregach stada ... oczyściłem teren z syfu. Po tych słowach spojrzałem na samicę. Wydawała się być zmieszana patrząc na mnie.
- Pora abym Cię odprowadził. 
Ruszyłem wzdłuż kanionu szukając wyjścia a gdy je znalazłem skierowałem się do dżungli. Po kilki minutach byliśmy już przed jej jaskinią.
- Do zobaczenia ... -mruknąłem 
Nic mi nie odpowiedziała, gdy zacząłem odchodzić, postanowiła mnie jednak jeszcze na chwilę zatrzymać. popatrzyłem na nią pytająco i czekałem co mi powie.

Korianna ?

Od Korianny C.D Weed'a


Wraz z Weedem poszłam odwiedzić i przy okazji zapoznać się z medykiem Delgado. Słyszałam, że jest dwóch medyków. On i taki jeden biały tygrys... chyba.. Or..tak ma na imię Orion. Rozmyślając o tym, nawet nie usłyszałam, co Weed do mnie mówił.
- Hej, Kori.. słyszysz mnie?- zapytał, machając mi łapą przed oczami.
- Tak, o co chodzi?- odpowiedziałam wydarta z moich myśli.
- Jak się tutaj znalazłaś?- zapytał.
- To długa historia- oznajmiłam- opowiem ci, gdy pozbieram myśli... jestem po robocie. Gdzie jeszcze idziemy?- zapytałam.
- Pójdziemy jeszcze..hmmm mam pomysł, chodź- Po czym poprowadził mnie nie wiadomo gdzie, okazało się że przyprowadził mnie do wąwozów, chociaż mnie to wyglądał na wielki kanion... Tam spotkaliśmy jeszcze inne koty... A że zbliżała się już noc, czułam się trochę nieswojo.
- A to prawda, że na tych terenach pojawiają się obce koty?
- Bywają takie przypadki, a co?- zaznaczył Weed.
No właśnie, noc i poczucie dziwnego napiętnowania podsunęły mi to pytanie.Niby bezpieczna okolica, a z drugiej strony nie za bardzo... no i miałam rację. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, nagle ze ściany wąwozu pojawił się obcy lew... miał czarną grzywę- bardzo mi kogoś przypominała.
Obcy lew chyba był czymś odurzony, bo chyba nie wiedział co mówi.
- Hej, mała... mógłbym się do ciebie przyłączyć, wyglądasz smakowicie o tej porze- nie powiem, wkurzyły mnie jego uwagi skierowane do mnie, jednak Weed już miał wkroczyć do akcji, ale zatrzymałam go.
- Weed, uspokój się, nie warto- położyłam łapę na jego klatce piersiowej.
- Kori, on właśnie...
- Wiem, ale bezsensowna walka prowadzi do kłopotów...
Odchodząc, obcy lew puścił do mnie oczko, ale zignorowałam to.
- Dlatego się o to ciebie zapytałam...
Weed odwrócił się w stronę lwa, który odchodził w inną stronę.
- Co za bezczelność.
- Chodź, nie zawracaj sobie głowy jakimś typem.

Weed

Od Avatari C.D Naomi

Weed widziałam, że nie ma sił, był wykończony. W sumie nic dziwnego co chwila mam dla niego jakieś zadania. Cały czas walczy i pracuje całą dobę. Wraz z nim schowałam się, musiałam go pilnować, jeśli jego dopadną już po nas. Był skarbem stada, iskierką nadziei w sercach. Nie mogło go zabraknąć. Głupio mi było, że nie pomogłam Naomi, ale jego zdrowie i życie było najważniejsze. On jest sercem tego stada, zawsze pomocny, nigdy się nie poddaje ale jest istotą która potrzebuje jeść, pić, spać. jednak jego poczucie obowiązku i misji mu na to nie pozwala. Gdy wszyscy mężczyźni byli martwi wyszłam i zostałam zaatakowana. Nigdy nie podnosi się łapy na przywódce, taka jest zasada. Lubiłam Naomi jednak zaczęłam z nią walczyć. W końcu ucichła a furia zeszła gdy się ocknęła zaczęła się gadka a potem spostrzegła, że Speech jest ranny i to jej wina.
- Do kogo  najbliżej ?
Rozejrzałam się i dałam znać by poszli za mną. Weed oczywiście ruszył w swoim kierunku, lecz go zatrzymałam stając przed nim.
- A ty dokąd idziesz z nami. - ryknęłam
Ten przewrócił tylko okiem, spojrzał groźnie na mnie ale się zawrócił.
Weszliśmy do jaskini Oriona gdyż faktycznie była blisko. W pierwszej kolejności opatrzył samca a potem zajął się sową. Poskładał skrzydło w parę minut, a przy pomocy mocy szybciej miał trwać czas gojenia. Weed już chciał opuścić jaskinię.
- Braciszku, dzisiaj już odpoczywaj nie masz obowiązków ...
Ten tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się po czym jak zawsze ruszył swoimi ścieżkami.
- Dokąd poszedł ?
- Tego nie wie nikt, poza nim to kocur chodzi swoimi ścieżkami ...


Naomi ?

Od Naomi C.D Avatari


Avatari zaprosiła mnie na wspólne patrolowanie terenu w tej chwili na jej głową przeleciał Speech i wylądował mi na grzbiecie.
- Kto to?
- To Speech, mój towarzysz niedawno mnie odnalazł-Speech dziobnął mnie lekko w ucho-Przywitaj się tu możesz mówić
- To dobrze, cześć! Jestem Speech! A ty?-powiedział Speech
- Jestem Avatari. Opowiedz coś o sobie Speech
Speech zaczął opowiadać o sobie i jego historii. Gdy kończył krzaki zaszeleściły a z nich wyskoczył lew z rudo-brązową sierścią nie posiadający lwiej gęstej grzywę jak każdy dojrały samiec, lecz na tym miejscu znajdowały się indiańskie paski a za jego uchem było pióro. W oczy rzuciło mi się natychmiast że nie miał prawego oka a na nim było zadrapanie. Na łapach miał bransolety i tatuaże, na końcu ogona zamiast kłębek sierści płonący płomień. Jego pysk był umorusany,we krwi a łapa obficie krwawiła.
-Co się stało -spytała wstrząśnięta Avatari. On nie odpowiedział wysłałam Speecha na patrolowanie okolicy.
-Podtrzymuj mnie Avatari-powiedziałam i weszłam do umysłu Speecha dzięki temu mogłam słyszeć i widzieć to co on. Leciał i nagle zaniemówiłam... pięciu ludzi z dwóch kosami i dwóch z mieczami a piąty z sępem cięło krzaki i ruszało w naszą stronę. Wyszłam z umysłu Speecha i kazałam szybko wracać.
- Ludzie...są na waszym ternie-powiedziałam
- Ilu ich jest?
- Pięciu idą w naszą stronę
- Wejdźmy w krzaki-zaczęła pchać Lwa w Stone krzaków pomogłam jej i same weszłyśmy. Zbliżała się aż dotarli pod krzaki.
- Gdzie ten głupi lew!!! Co zrobiliście?!-w tej chwili przyleciał Speech jednak niepodzielenie złapał go sęp. Zaczął mu wyrywać pióra a Speech zaczął piszczeć. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na sępa. Dałam Speechowi znak by poleciał w krzaki. Najeżyłam się i naprężyłam a lew, Avatari i Speech serwowali to z krzaków. Rzuciłam się na 2 facetów z mieczem i rozdarta na strzępy a 2 z kosami uciekało rzuciłam się na nich i zabiłam. Mężczyzna podniósł leżący na ziemi patyk i zaczął z nim do mnie podchodzić rozpoznałam go był to mój były trener. Walnął patyki o ziemię trzy razy, wiedziałam co to znaczy. Położyłam się a on na mnie wsiadł. Ścisnął nogi w moich biodrach i i wstałam. Co ja robię? Co on sobie myśli? Zmieniłam się! Zaczęłam skakać i biegać w kółko użyłam szybkości a on nie spadł tak jak ostatnio tylko uderzył mnie patyki em w głowę a z niej zaczęła lecieć krew. Wreszcie rzuciłam się niespodziewanie na plecy a on spadł. Skoczyłam na niego i rozszarpałam go, nie wiedziałam co robiłam nagle jakby to nie byłam ja z krzaków wyszła Avatari i zaczęła coś mówić, nie zdążyła dojść do połowy zdania bo na nią ryknęłam i rzuciłam się. Zadrapałam ją tylko raz w nogę lecz ta natychmiast się zagoiła, zaś ona mi zadała szesnaście obwarzeń i zaczęłam być wściekła Spech poleciał do mnie i zaczął uspokajać zadrapałam go w lewe skrzydło i zaczęłam wracać do siebie.
- Co się stało? Speech!!!-krzyknęłam
- Dostałaś furii-powiedziała Avatari
- Ach tej, bardzo przepraszam zawsze tak reaguje gdy widzę Godryka- powiedziałam smutno
- Godryka?
- Tak mojego trenera
- Ach ale uratowałaś stado przed końcem bo gdybyś nie skoczyła na dwóch uciekających oni donieśli by innym.
- To i tak moja wina bo wyskoczyłam z krzaka. Jestem do niczego.
- Wcale nie ja podobnie walczę jak widzę ludzi też mam takie napady furii -wystraszyłam się gdy z krzaków zaczął wychodzić lew
- A Naomi to Weed- powiedziała Avatari
- Avatari gdzie Speech?!- rozglądałam się i zobaczyłam leżącego ze złamanym skrzydłem
- O mój boże Speech tak cię przepraszam-dałam mu wejść na mój grzbiet-do kogo najbliżej?


Avatari

Od Weed'a C.D Korianny

Nie mogłam towarzyszyć Kori i Rodrigo. Avatari zawsze mnie znajdzie, jestem tutaj niemal cały czas zajęty. Jak nie obronna terytorium do wyprawy ratunkowe, bo ktoś został schwytany albo ranny. Tym razem trafiło na inną sprawę.
- Weed potrzebuje pomocy twojego towarzysza.
- Masz swoich towarzyszy, poza tym Draprk mnie prawie nie zna, nie dogadujemy się. jest wiecznie obrażony jak mam go niby przekonać to raz a dwa nie mam pojęcia gdzie on jest.
- Simon i Pedro mówią, że siedzi w jaskini Twojej ! 
- Poważnie, a ja go szukałem - mruknąłem zły sam na siebie, ten gryf mnie irytował. 
- Po co Ci on ?
- Chciałabym aby poleciał wraz z sowami szukać zaginionych z powietrza. 
- Oki, na to się zgodzi bo jego pani też zaginęła.
Ruszyłem biegiem do swojej jaskini i znalazłem Drapka, ten chciał uciec na mój widok ale zastawiłem mu drogę.
- Alfa prosi abyś wzbił się w powietrze wraz z sowami i patrolował okolice w poszukiwaniu zaginionych.  Gryf nic nie powiedział, ja zaś zszedłem z drogi a ten wystartował. Spojrzałem na słońce było późne popołudnie a mój brzuch dawał o sobie znać. Ruszyłem więc na polowanie moją ofiarą padła młoda antylopa, zjadłem ją ze smakiem. Po czym kilka minut wylegiwałem się na ziemi aby zregenerować siły. Wstałem i ruszyłem w stronę dżungli, po drodze spotkałem Kori i przywitałem się z nią. Zaproponowałem jej że poznam ją z innymi członkami. Zdziwiło mnie, że chciała ze sobą ciągnąć staruszka, postanowiłem wybić jej ten pomysł z głowy i na całe szczęście to mi się udało. 
Ruszyłem w kierunku jaskini Delgado jednak samiec znajdował się przed nią dość przybity.
- Cześć Delgado ... 
- Hej .. - odpowiedział 
- To jest Kori a to Delgado, jeden z naszych medyków ... jest świetny.
- Nie ... -mruknął 
- Co się stało ? - spytała go z troską Kori 
 Lampart milczał a ja lekko szturchnąłem samicę aby poszła za mną
- Do zobaczenia ... - - powiedziałem 
Gdy oddaliliśmy się zacząłem opowiadać Kori.
- Ludzie wtargnęli na tereny stada pewnej nocy zrobili nalot. Wiele z nas zaginęło Rod stracił Dark ale wie, że ona jest martwa ... Dziś znaleziono zwłoki Nali partnerki Exan'a. Delgado nie wiem, czy jego ukochana  żyje czy nie a od zaginięcia minęło bardzo bardzo dużo czasu. 
- Rozumiem ... a ty straciłeś tej nocy kogoś bliskiego ?
- Tak ... Moją matkę Itami, przywódczynie stada, Moich braci Kaibutsu i Torso oraz bratanka Kovu no i pożegnałem dawnego Samca Betę Beilara.
- Ale nie wydajesz się załamany ...
- Bo wieżę ,że ten koszmar się skończy w końcu ... może opowiesz mi coś o sobie ?
- Lubie słuchać o tobie, byłeś zakochany ?
Spojrzałem na nią i westchnąłem lekko.
- Uśmiechały się do mnie ładnie samice, umawiały ze mną, ale ja nigdy nie miałem czasu na miłość, budowanie relacji, wiesz zawsze coś. Nie chciałem bo wiem że bliska mi osoba byłaby zaniedbana... A Ty, jak się tutaj znalazłaś ?


Korianna

Od Korinny C.D Rodrigo / Do. Weed'a


Gdy tylko weszłam do jego jaskini, to aż widok zabrał mi dech... Pomieszczenie pełne zwierzęcych czaszek i posłanie... Powiedział, że gdybym coś chciała to mogę go znaleźć tutaj. Ja jednak wolałam tamto miejsce naszego spotkania. Nie chciałam być niegrzeczna więc nie rozglądałam się zbytnio. Posłałam mu miły uśmiech.
- No to co teraz? - Zapytałam
Rodrigo siedział przez chwilę, milcząc aż nagle odpowiedział.
- Wracaj do swoich obowiązków
- No dobrze, milo było Cię poznać, Rodrigo. Będę czasem wpadać, by sprawdzić co u ciebie słychać. Byłam pewna, że Rodrigo nie potrzebuje mojej troski, ale polubiłam tego faceta, mimo że jest grubo starszy ode mnie. Po wykonaniu obowiązków, jakie zarzuciła mi przywództwo... Było późne popołudnie kiedy spotkałam Weed 'a.
- Jak tam, Kori?
- Ładne zdrobnienie.
Samiec uśmiechnął się pod nosem.
- Idziemy się przejść? Zapoznam Cię z innymi.
- Niezły pomysł - powiedziałam - chodźmy, weźmiemy ze sobą Rodrigo?
- Rodrigo juz jest stary i zmęczony przechadzkami, pozwól ze pójdziemy bez niego.
No dobrze. Pomyślałam. Może rzeczywiście Rodrigo powinien odpocząć ode mnie, bo w końcu odebrałam mu połowę dnia.
- No to chodźmy

Weed ?