piątek, 23 listopada 2018

Od Korianny C.D Weed

Uprosiłam Weed'a aby zabrał mnie ze sobą. Zgodził się, co niezmiernie mnie ucieszyło, gdyż wtedy będę mieć dobrą okazję, aby go poznać z bliskiej perspektywy. Mieliśmy odkryć nowe tereny, co okazało się, że poszło nam bez problemowo. Weed nie odzywał się ani słowem, więc i ja nie zamierzałam mu przeszkadzać. Zwiedzaliśmy bagna, okolice wulkanu. Weed mógł pochłonąć się pochłonąć w swoje obowiązki, a i ja przy okazji odkryję parę miejsc i się czegoś nauczę. Zaproponowałam chwilę przerwy, co o dziwo Weed zgodził się bez marudzenia. Widziałam bardzo dobrze, że jest zmęczony.
- Fajny spacerek po nieodkrytych terenach- skomentowałam lekko wyczerpana. Weed jako, że samiec był wytrenowany, masywny jego organizm był przystosowany do nadmiernej aktywności fizycznej.
- Kori, ten wczorajszy pocałunek, to... był miły...
Teraz to ja się zarumieniłam.
- Mówię, umiem się odwdzięczyć- uniosłam kącik ust. Wykorzystując chwilę przerwy, postanowiłam zrobić małą toaletę. Ułożyłam się wygodnie na brzuchu, aż wilgotna ziemia doprowadziła mnie do dreszczy. Zaczęłam jeździć długim językiem po łapie, aby umyć sierść. Weed przyglądał się temu. Z dołu spojrzałam na niego.
- Coś nie tak?- spytałam
- Nie, nie... rób co masz robić i chodźmy dalej.
Po wykonanej toalecie, Weed postanowił że wrócimy na tereny Stada, gdy nagle natknęliśmy się na ludzi. Było ich trzech. Dwunożne potwory, uzbrojeni w długie wiatrówki byli w wiadomym celu. Polowanie na dzikie koty, aby później je wykorzystać do walki. Zacisnęłam zęby z gniewu.
- Dostałem rozkaz, aby ich zabić, zostań tu, ja się tym zajmę- oznajmił stanowczo Weed- zaimponował mi ten ton. Szczerze? Nie zamierzam siedzieć i przyglądać się, jak mordują Weed'a, bo nie jest to możliwe, aby samiec mógł się im przeciwstawić w pojedynkę. Zakradłam się na przeciwległy skraj polany, gdzie na przeciwko zaczajał się Weed. Oceniłam sytuację. Ten obok mnie, mógłby trafić Weed'a bez problemu, gdy ten będzie walczyć z tamtą dwójką. Usłyszałam krzyk dwunożnych i już jeden leżał na ziemi. Trzeci obok mnie zareagował- uniósł wiatrówkę i wycelował. W tym momencie zatopiłam swoje ostre kły w udzie przeciwnika, powalając go bez problemu na ziemię i przyciągnęłam do siebie...
- To za moich przyjaciół!- warknęłam i jednym cięciem pazurów rozpłatałam mu twarz. Jak widziałam Weed już sobie poradził, bo leżały u niego zwęglone zwłoki.
- Nieźle nam poszło...
W tym momencie usłyszałam huk, który rozrywał echo.. świst pocisku, który rozerwał bez problemu moją skórę- przy tym mocno piekący ból w okolicy barków i krzyk wydzierający się z mojego gardła. Byłam ranna.

Weed?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz