piątek, 30 listopada 2018

od Oriona C.D Naomi

 Gdzie ta samica się wybierała do jasnej cholery! Jej organizm jest wyczerpany a ona nie mogła nigdzie wychodzić.
- Gdzie ty idziesz?
- Poszukać jaskini- opowiedziała samica. Ledwo stała na nogach.
- Zostajesz tutaj, albo u mnie...
- Ale ja muszę znaleźć...
 Spojrzałem na nią gniewnie.
- Nie dyskutuj ze mną! Gdzieś mam to, że każą ci znaleźć jaskinię, potrzebujesz odpoczynku.
 Samica przekrzywiła lekko usta. Zawołałem Delgado i powiedziałem mu, że Naomi trafi do mojej jaskini, gdzie będzie pod pełną obserwacją. Gdy już dotarliśmy, kazałem Naomi aby ułożyła się w leżu dla pacjentów. Dandelion kazałem, aby podpięła ją do kroplówki. Dotarłem do nieprzytomnej samicy, która była uleczona przez Naomi... niestety musiałem ją kroić, bo oczywiście ona nie pomyślała, że zanim się weźmie za rany, trzeba zając się za pociski. Gdy ją kroiłem, kląłem obficie pod nosem. Gotowe... dwie pacjentki pod opieką... jedna nieprzytomna, druga ledwo żywa... KUR*A M*Ć- warknąłem w głowie. Poprosiłem, aby Dandelion przyniosła dla mnie leki na uspokojenie...
- Dziękuję

Naomi?

Od Oriona C.D Akiry

Praca, praca i jeszcze raz praca. Obowiązki medyka nie należały do najłatwiejszych, a co gorsza... wyczerpywała psychicznie. Poczułem się więc głodny. Moja towarzyszka- Dandelion drzemała na jednym ze swoich zerwanych gałęzi. Postanowiłem jej nie budzić, jedynie wyskoczyć coś upolować. Szczęście miałem, iż niedaleko mojego mieszkania znajdowała się mała grupka antylop. Przybrałem typową dla kotów pozycję łowcy. Trawa muskała mnie po brzuchu, kroki stawiałem delikatnie i bezszelestnie... wiatr wiał w przeciwną stronę, dzięki temu zwierzyna mnie nie wyczuje. Przeniknąłem przez cienką ścianę zarośli, wystawiłem lekko łeb aby ocenić sytuację. Cztery antylopy. Jeden samiec i trzy samice. Jedna z nich wyglądała na zestresowaną, więc była baczniejsza od innych.
- Cholera- syknąłem po cichu. Cofnąłem się i próbowałem jakoś ocenić ponownie sytuację i opracować plan działania. Poczekam, aż ta zestresowana samica oddali się od grupy... wtedy ona nie zdąży zaalarmować reszty, ale nie ona była moim celem. Dumny, postawny samiec. Gdy wszystko szło dobrze i po mojej myśli... ciężar ciała przeniosłem na tylne łapy i wyskoczyłem niczym rakieta z krzaków. Wylądowałem pięć kroków od samca i zanim nadrobiłem to biegnąc, moja ofiara zdążyła zareagować. Cholera!- warknąłem w myślach i puściłem się biegiem za ofiarą, która była niestety zręczniejsza. Chociaż na samca antylopy to było nietypowe. Antylopa wypadła z krzaków, jak strzała i stanęła obok jakiegoś drzewa, zaszokowana rozglądała się na wszystkie strony.
- No dalej...- mruczałem do siebie, jakbym miał nadzieję, że tym zmuszę się do działania.
 Wyskoczyłem z długiej trawy i wystrzeliłem jak strzała w stronę ofiary. Jednak ta szybko zorientowała się, po czym pomknęła w bok. Wtedy zauważyłem, że lecę prosto na drzewo, więc wbiłem się pazurami w korę drzewa i odbiłem się w stronę ucieczki ofiary... ale nie pobiegłem dalej. Byłem już zbyt zmęczony i musiałem odzyskać energię. Ułożyłem się obok drzewa i nagle ktoś do mnie przemówił.
- Miałbyś okazję, by ją złapać, gdybyś to przemyślał i zrobić to z pomyślunkiem.
Spojrzałem w górę i ujrzałem... rogatą? Samicę? Eh no dobra, po prostu miała rogi. I strasznie mnie wkurzyła swoim tekstem. Otarła rogiem korę i niestety spadło na mnie kilka wiórków.
- Wybacz, z przyzwyczajenia.
 Wstałem na równe łapy.
- Coś ty za jedna, pomyleńcu?
- Akira- odpowiedziała krótko.
- Dzięki za twój inteligentny komentarz, długo się nad nim zastanawiałaś?
Nie odpowiedziała, zamachała ogonem i ponownie otarła rogiem o korę. Westchnąłem ciężko aby uspokoić nerwy i ułożyłem się wygodnie. Chciałem spokoju, ciszy...samotności.

Akira?

czwartek, 29 listopada 2018

Informacja !!

Tak wiem, cały czas słyszę, ale cicho tutaj! Czemu nie ma opowiadań ? Szybkie wyjaśnienie, po pierwsze coś mi nie wyszło w życiu i usiłuje to naprawić. Po drugie po prostu jestem chora ... chyba rozumiecie sterta chusteczek, nieprzespane noce, gorączka ... 
Braciszek, nie dodaje postów bo wyjechał, nie ma zbyt czasu i dostępu do internetu. 
Postanowiłam coś zrobić i wybrałam autora a zostaje nim marcinekj995 
Do jego obowiązków należy: poprawianie błędów i dodawanie TYLKO  OPOWIADAŃ. 
Formularze, skargi i inne rzeczy proszę nadal wysyłać do administratorów.



Pozdrawia Administratorka Syßir

środa, 28 listopada 2018

Od Nomi C.D Orion'a


Orion wyszedł z jaskini. Co ja chciałam tym udowodnić?! Ty głupia, beznadziejna tygrysico?! Usłyszałam trzypokojowe skrzydeł to Speech
- Ładna ta sowa Naomi jak się nazywa?
- Ta sowa to Dandelion
- A właściwie to co się stało?
- Ech, używałam za dużo mocy leczenia dla pewnej lwicy ale to było dziwne...
- Co?
- No z łap pierw się lala woda a potem krew. Dziwne nie? Nigdy tego u mnie nie zaobserwowałam...
- Serio?
- Taa
Usłyszałam kroki łap.
- Teraz nic nie mów bo idzie ktoś ok?
- Ok
Zaczęłam udawać że śpię. W połowie rozumiałam sowieckiej język w chuhaniu.
- Chuhu chuhu-oznaczało to leopart czyli lampart
- Witaj
- Chuhu chuu-cześć
- Co jej się stało?-zabrzmiał obcy głos
- Podobno wyczerpała moc i ma dziwny góz na głowie chyba z przed 5 dni Akira. Z czym do mnie przychodzisz?
- Alfa cię wzywa
- Już idę
Wyszli z jaskini i zaczęłam opowiadać Spechowi momenty które pamiętałem.


•○●5 dni puźniej●○•

Odwiedził mnie Orion
- I cóżże zrobiła
-Nie wracałem a ona się wykrwawiała więc pomogłam-powiedziałam to pokazując sztuczny uśmiech. Za nim pojawiła się Dedelion. Zamruczałam by Speech leżący 2 ogony ode mnie się obudził.
- Chuu chuuu
- Nie udawaj tu możesz Speech
- Chuu chuu-ale on tu jest
- Wiem ale jest tu ktoś jeszcze-machnął ogonem na Dedelion-To co?
- Ok, ok-powiedział wreszcie
- TO ON MÓWI?!
- Cicho gościu. Tak mówię.
- Ale nigdy nic nie mówiłeś jak cię spotykałem. W ogóle Naomi umiesz sowi?
- Trochę umiem-Speech poleciał do Dedelion-Podoba mu się powiedz jej w swojej jaskini ale powiedz żeby nie mówiła Spechowi bo będzie miał miejsce za złe że powiedziałam-szepnęłam
- Ok
- Co ok?-odwrucił am się gwałtownie w tym uderzając Oriona w twarz ogonem.
- Sory
- Co ok?-powtórzył
-  Yyy...Luciszyć owoce?-zaczęłam go zgadywać. Znowu ktoś szedł -Ok nieważne stół dziobnoł bo ktoś idzie.
- Ech, ok. Chuu chuuu
- O nie śpisz Naomi mam dobrą i zła wiadomość.
- Pierw dobra
- Musisz to opuścić, a zła masz siedzieć przez dwa tygodnie w jaskini-no tak nie mam jaskini.
- Ja nie mam jaskini
- Trudno, nie moja sprawa rady sobie-odwrócił się i odszedł, ja wstałam i chwieje Ruszyłam do wyjścia. Orion podbiegł do mnie i...

Orion?

Od Oriona C.D Naomi


Co ona najlepszego zrobiła! Używanie mocy leczenia jest strasznie wyczerpująca i używają ja osobnicy, którzy są uodpornieni na wyczerpanie, a ona doprowadziła siebie do stanu gorszego niż krytycznego!... Z deszczu pod rynnę.. postrzelonej rany zniknęły ale później i tak będę musiał ją kroić, aby wyjąć pociski.
- Dandelion! Przynieś dawkę krwi, żelazo syntetyzowane i osocze!
- Nie mamy osocza, wszystko zostało wykorzystane- zawołała sówka.
- Kur*a mać, dobra biorę ją do Delgado, a ty weź to o co cię prosiłem, nie zapomnij o glukozie- dodałem i wziąłem nierozsądną samicę na grzbiet i czym prędzej biegłem do Delgado, może on będzie mieć osocze- musi mieć!
Wpadłem jak strzała do jaskini Delgado i położyłem ją na stole operacyjnym.
- Delgado nic nie mów, potrzebuję osocza dla niej!- wskazałem podbródkiem na nieprzytomną samicę. Gepard bez gadania przyniósł to o co go prosiłem, a Dandelion z syntetyzowanym żelazem, glukozą i potrzebnej dawki krwi..
Glukozę kazałem wpuścić dożylnie, osocze i krew o odpowiedniej grupie pod kroplówką.
- Naomi, czemuś zrobiła taką głupotę!- szeptałem cicho w biegu, miałem obok niej dużo roboty... i to dlaczego? Przez jej głupie udawanie bohaterki- co ona chciała tym pokazać?
Samica odzyskała przytomność.
- Orion..
- Cicho, nic nie mów, odpoczywaj!- wycedziłem przez zęby.- Zostawiam cię z Delgado, a ja wracam do swoich pacjentów.
I wyszedłem z jaskin



Naomi ?

Od Akiry


Byłam szczęśliwa, że znalazłam sobie miejsce na ziemi. Tu chciałam zaznać spokoju i nie mieć kontaktu z dwunożnymi. Ugh, jak ja ich niecierpiałam. Ale nie wszystkich oczywiście. Scamander kazał robić innym swoim sługom to, co było korzystne dla niego. Oni nie byli od tego zależni, a nawet nie chcieli mi i moim przyjaciołom robić krzywdy. Widziałam to w nich.
Jestem zadowolona z swej posady; zostałam szpiegiem. Żaden z wrogów łatwo nie przemknie się przez nasze rozległe tereny. Dopilnuję tego; mimo wszystko nie będę chciała z nim walczyć. Każdy spór i złe przewinienie powinno być wyjaśnione. Postanowiłam więc dziś pójść na obchód i zapoznanie całego terytorium. Najbardziej kusiła mnie dżungla i jen bogatość flory i fauny; może dorwę sobie coś dziś na kolację.
Lokalizacja dżungli była niedaleko doliny spokoju; jednego z popularnych miejsc stada i jego wypoczynku. Wskoczyłam na pobliskie drzewo nieco wyżej i mogłam się przyglądać nadchodzącemu zachodowi słońca. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszego chillu. Cudownie.
Słyszałam różne sawańskie ptaki i jakieś inne zwierzęta traktowane jako nasze naturalne ofiary. Usłyszałam nagle gdzieś w oddali przeraźliwy krzyk antylopy gnu; nie myliłam się. Spostrzegłam ją gdzieś w oddali, zwinnie poruszającą się między krzakami. Nie byłam głodna, nie chciałam jej łapać. Antylopa podbiegła niedaleko pod moje drzewo i rozglądała się strzyżąc uszami na wszystkie strony. Ewidentnie przed czymś uciekała i starała się tego uniknąć. Usłyszałam kawałek dalej szelest w krzakach, a także ich ruch; już wiem przed kim uciekała. To był jakiś drapieżnik. Postanowiłam siedzieć niezauważalna na wysokości i obserwować całe zajście. Drapieżnik coraz to bliżej był ofiary, a ona stała tylko i rozglądała się na boki. Nagle wyskoczył, ale chybił; nie trafił na nią, a ofiara odskoczyła. Zrobiła się minigonitwa w kółko między obojgiem, po czym antylopa zrobiła skok w bok w krzaki i pobiegła dalej. Drapieżnik nie miał ochoty już za nią biec tylko położył się pod moim drzewem. Zeszłam cicho kawałek niżej i znalazłam się w gałęzi wiszącej nad nim. Byłam pewna, że należał do nas.
– Miałbyś okazję, by ją dorwać gdybyś to przemyślał i zrobić to z pomyślunkiem - odparłam i ułożyłam się na gałęzi. Osobnik spojrzał na mnie zdziwiony ewidentnie do góry. Nie miał pojęcia, że obserwowałam całe zajście.
Otarłam rogiem korę i kilka wiórków spadło na głowę samca.
– Wybacz. Z przyzwyczajenia - powiedziałam.

Ktoś ?

niedziela, 25 listopada 2018

Od Korianny C.D Weed'a


Szczerze powiem, że to najprzyjemniejsza chwila, jaką przeżyłam i szkoda mi było rozstawać się z Weed'em. Ale przecież, wcale nie musi się ze mną rozstawać. Umyłam tylko swój pyszczek, po czym powędrowaliśmy do mojego mieszkania. Robiła się późna noc, więc na niebie zawisł księżyc w pełni nad nami, rzucając intensywne jaskrawe światło. Moje mieszkanie było na widoku.
- No to dobranoc- powiedział Weed.
- Przenocujesz u mnie- zaproponowałam i zanim Weed zdążył cokolwiek powiedzieć, oplątałam swoim ogonem jego szyję i ciągnęłam go ze sobą.
Aż do mojego leża ze skóry. Weed ułożył się wygodnie, a ja wtuliłam się w niego- patrzył na mnie swoim łobuzerskim wzrokiem. Weed położył łapę na moim biodrze, delikatnie ściskał, aż do mojego pośladka.
Ucałował mnie na dobranoc i obaj zasnęliśmy.Nie śniło mi się nic nadzwyczajnego- a dzień zaczął się od tego, że Weed zbudził mnie długim liźnięciem w policzek.
- Dzień dobry, kochanie.
- Hej, mój ty książę- pocałowałam go w usta- będziemy musieli kiedyś to powtórzyć.
- Kiedy tylko chcesz- oznajmił Weed, objął mnie swoją mocną łapą pod szyją i podarował mi mocny i namiętny pocałunek.
- To co teraz robimy? Praca, a później?

Weed?

Od Oriona C.D Naomi


Co ona najlepszego zrobiła! Używanie mocy leczenia jest strasznie wyczerpująca i używają ja osobnicy, którzy są uodpornieni na wyczerpanie, a ona doprowadziła siebie do stanu gorszego niż krytycznego!... Z deszczu pod rynnę.. postrzelonej rany zniknęły ale później i tak będę musiał ją kroić, aby wyjąć pociski.
- Dandelion! Przynieś dawkę krwi, żelazo syntetyzowane i osocze!
- Nie mamy osocza, wszystko zostało wykorzystane- zawołała sówka.
- Kur*a mać, dobra biorę ją do Delgado, a ty weź to o co cię prosiłem, nie zapomnij o glukozie- dodałem i wziąłem nierozsądną samicę na grzbiet i czym prędzej biegłem do Delgado, może on będzie mieć osocze- musi mieć!
Wpadłem jak strzała do jaskini Delgado i położyłem ją na stole operacyjnym.
- Delgado nic nie mów, potrzebuję osocza dla niej!- wskazałem podbródkiem na nieprzytomną samicę. Gepard bez gadania przyniósł to o co go prosiłem, a Dandelion z syntetyzowanym żelazem, glukozą i potrzebnej dawki krwi..
Glukozę kazałem wpuścić dożylnie, osocze i krew o odpowiedniej grupie pod kroplówką.
- Naomi, czemuś zrobiła taką głupotę!- szeptałem cicho w biegu, miałem obok niej dużo roboty... i to dlaczego? Przez jej głupie udawanie bohaterki- co ona chciała tym pokazać?
Samica odzyskała przytomność.
- Orion..
- Cicho, nic nie mów, odpoczywaj!- wycedziłem przez zęby.- Zostawiam cię z Delgado, a ja wracam do swoich pacjentów.
I wyszedłem z jaskini.

Naomi?

Od Weed'a C.D Korianny "+18"

Uśmiechnąłem się łobuzersko i a moje pchnięcia były pełniejsze i szybsze. Korianna jęczała, jednak ktoś mógł nas usłyszeć więc uciszyłem ją, wsuwając swój język do jej pyska. Ponownie poczułem że jestem blisko, jednak nie chciałem tak szybko kończyć. Oderwałem się od jej pyska na chwilę po czym wyszedłem z niej tylko po to aby obrócić ją sobie tak by leżała na brzuchu. Wbiłem się w nią ponownie i złapałem zębami za jej kark, mogła odczuwać lekki dyskomfort gdyż nie miała szans aby się poruszyć, a ja mogłem robić co tylko chciałem. Towarzyszące mi uczucie było najmilszym doświadczeniem jakie do tej pory miałem. Kilkakrotnie jeszcze poruszyłem mocno biodrami również nieco bardziej zaciskając uścisk na jej karku. Czułem, że dłużej już nie wytrzymam puściłem ją i zdążyłem w ostatniej chwili wyjąć swojego penisa aby dać upust na zewnątrz tym razem nie brudząc jej. Spojrzała na mnie i już chciała coś powiedzieć jednak zamknąłem jej pyszczek swoim pocałunkiem. Moje kąciki pyska uniosły się. Po czym zabrałem głos.
- Choć ślicznotko odprowadzę Cię ... wystarczająco narozrabialiśmy w cudzej jaskini - puściłem jej oczko. Po czym wstałem i ruszyłem na zewnątrz.

Korianna?

Od Naomi C.D Orion


Po tym wszystkim postanowiłam poznać członków stada bo przecież znałam tylko dwóch samców i jedną samice. Wstydziłam się trochę więc chciałam poprosić z tych trzech osób o przedstawienie mi innych członków miałam mały problem bo nie mogłam znaleźć Avatari a Weed gdzieś się zapodział, nie chciałam zawracać głowy Orion owi bo ostatnio dużo pracował więc jednak musiałam iść sama. Spotkałam karakala ze złotym frędzlem na końcu ogona.
- Hej jestem Naomi a ty?-wzdrygnęła się i popatrzyła na mnie odpowiadając
- O hej jestem Iseult, widziałaś może...-nie dokończyła bo zza skał wyszedł lew który mnie obudził. Podeszłam do niego i przedstawiłam się.
- Hej jestem Naomi a ty?
- Ja jestem Rodrigo. Jestem samcem beta stada.
- Fajnie-Ruszyłam dalej w podskokach po drodze poznałam Rodrigo, Delgado, Exana, Skażenia The Noir i Shire. Kompletnie zapomniałam o spytaniu się dokąd są nasze terytoria, było ciemno, spotkałam Oriona
-  Orion masz czas?
-Tak, a co?
- Pokazałbyś mi wasze terytoria?
- Ymmmm....Ok
- Jak nie chcesz to nie musisz
- Nie dla mnie spoko
- Ok
Ruszyliśmy razem zwiedzać gdy wracaliśmy zatrzymaliśmy się na chwilę na polanie nagle z krzaków wyszła ludzie zerwała się na równe nogi i zaatakowała ich. Usłyszałam strzał i krew zaczęła cieknąć jak szalona z mojego brzucha, przed oczami zaczęły mi latać czarne plamki i w końcu ciemność....



Orion?

Historia Akiry


Laboratorium Narodowe w Afryce - nie wiem, ile czasu temu. Chyba z dwa lata.
Pamiętam, że znalazłam się tam jako lwiątko. Gdzie? W jakimś wielkim szpitalu, a dopiero potem zorientowałam się, że to laboratorium genetyki, czy czegoś tam innego. Ale to zaraz.
Wszystko wydawało się wspaniałe; miałam co jeść, miałam się z kim bawić bowiem było tam wiele innych lwiątek. Każdy miał swój identyfikator, czyli liczbę i swoją klatkę, bardzo dopracowaną wbrew pozorom. W tym „szpitalu” nie było źle. Wszystko nadzorowali ludzie; jakieś dziwne, dwunożne istoty. Byli mądrzy i zajmowali się nami.
Byłam tu małą i bezradną lwicą, niemalże zbyt małą. Ponoć urodziłam się w jakiejś fundacji dla ratowania gatunku z bratem przedwcześnie i nie mogliśmy dać sobie rady z podstawowymi czynnościami życiowymi. Fundacja mieściła się gdzieś w bardzo ciepłym klimacie, pewno afrykańskim. Nasze życie zapisało się zupełnie inaczej niż zaplanowano. Nie zdążyłam nawet poznać bliżej swej matki; wiem tyle, że była piękna, wyrozumiała i trudno było się jej rozstać z nami. Niestety musiała. Co do ojca - nic nie wiem. Musiałabym popytać mamę, ale to już niemożliwe. Mimo wszystko zostaliśmy uratowani i przygarnięci przez - początkowo - dobrego człowieka. Przewieziono nas do jakiegoś laboratorium. Początkowo mieliśmy się znaleźć z bratem w Narodowym Laboratorium Hawkins, ale to stanowczo za daleko. Inny kontynent i inny kraj.
Jak już wcześniej wspominałam każdy miał identyfikator. Ja miałam numer 011. Nawet nie wiedziałam ile nas tak naprawdę jest... Tak mnie też z resztą nazywali - Jedenastaka. Czasem Eleven. Nie przeszkadzało mi to, bo w sumie nikt inny nigdy nie wymyślił mi innego imienia. Więc nie pozostało mi nic innego jak Jedenaście. Mój brat, Aron z numerem 012, otrzymał swoje imię po urodzeniu. Nie nazywano go numerem identyfikatora. Od niego tak naprawdę mam obecne imię - Akira. Nazywał mnie tak pieszczotliwie ze względu też na jego znaczenie; zostało już mi tak oficjalnie.
Pewnego dnia zaczęło coś się z nim dziać. Było to chyba po ponad półtora roku naszego życia. Zaczął coraz to szybciej rosnąć i zmieniać się. To chyba oczywiste, bo przecież każdy młody samiec powinien tak mieć. Ale u niego ten przebieg dział się dziwnie; jakieś nadnaturalne, długie pazury, zbyt długie zęby i coś dziwnego za uszami. Dopiero potem stwierdziliśmy, że to rogi. Tak, koźle rogi. Przestraszyłam się, bo nie wiedziałam jak to się dzieje. Mogłam wiedzieć jedynie, że to sprawa dwunożnych. Chciałam raz od niego się dowiedzieć, co z nim robią w laboratorium, gdy go nie ma jednak nie chciał odpowiadać albo uciekał od tematu. Stwierdziłam, że dosyć tych kłamstw. Musiałam prześledzić Arona i Mr Scamandera - naszego szefa całej organizacji. Tak też się stało.
Późnego wieczoru, jak co dwa dni, zabrali Arona w stronę swych dziwnych sal. Stąpałam cicho przez białe korytarze i przemknęłam się do środka. Schowałam się za wieloma przeróżnymi pudłami i stołami. Patrzyłam.
Aron wszedł do jakiegoś pomieszczenia, zamykanego na jakby płachtę przezroczystą; był tam znak silnego rażenia, czy tam skażenia. Dziwne. Poprzez płachtę zobaczyłam jak Aron mając na sobie maskę wchodzi z Scamanderem do środka. Człowiek ten natomiast miał na sobie kombinezon. Weszli razem. W środku zobaczyłam coś niewiarygodnego tak, że zastanawiałam się czy śnię, czy jestem w koszmarze. To był koszmar. W ścianie, w tym promieniotwórczym pomieszczeniu znajdowało się jakby przejście, czarna dziura do innego wymiaru, czy też otchłani. Obsiedzone było obleśną mazią, jakby glutem, czy też śliną. W okół były chyba macki ośmiornicy albo czegoś podobnego. No, podobne do macek. Słyszałam w pewnym momencie jak Aron krzyczy; chyba miał zamknięte oczy. Siedział przywiązany do jakiegoś krzesła, a Scamander trzymał się dalej. Lew podpięte jakieś jakby kabelki niczym kroplówki. Po chwili Aron obezwładnił się. Kilka osób przyszło po niego; był nieprzytomny. Położyli go na stół i powyciągali jakieś leki i inne strzykawki.
- Panie Scamander, 012 się wyczerpuje. Potrzeba mu więcej dawki tego leku z genem pomagającym przetrwać w tak wysokiej skali promieniotwórczej. Może go to zabić - odparł jeden z pracowników.
- Nie zabije go - usłyszałam mądry głos Scamandera. - Po prostu będzie więcej skutków ubocznych. A jak coś weźmiemy jego siostrę, Jedenastkę. Ona jest wytrzymalsza, bliźniaczka urodzona szybciej.
Zszokowało mnie to. Eksperymenty na Aronie zmieniające jego tożsamość, by dostać się do jakichś zaświatów? Absurdalne. Musiałam uciec stąd z nim jak najszybciej.
Jednakże nie mieliśmy jak; cały teren laboratorium był strzeżony.
Za wszelką cenę nie chciałam iść do tego miejsca; jednak stało się. Zostałam związana i podpięta, a przede mną była ta otchłań. Słyszałam pierwszy raz różne, dziwne dźwięki, jakby połączenie tygrysa i słonia.
Zamknęłam oczy. Pusta przestrzeń. Czarno. Tylko ja i dziwny stwór z morderczą głową i jednocześnie gębą jak kwiat lotosu pełnego ostrych zębów, ciało ponad dwumetrowego jakby człowieka z długimi szponami. Szedł w moją stronę. Zawarczałam; odsunął się. Zaryczał też. Biegł w moją stronę i w tym momencie otworzyłam oczy.
- Niemożliwe - Scamander wyszedł i zdjął kombinezon. - Odstraszyła Demogorgona! Przełom zapanowania nad Drugą Stroną.
Potem dowiedziałam się czym jest Druga Strona i po co jesteśmy im do tych eksperymentów. Poprzez to wszystko mi również zaczęły rosnąć rogi i nienaturalnie duże pazury. Takie różne efekty uboczne.
Druga Strona jest to więc ciemniejsza i mroczniejsza strona prawdziwego i realnego świata. To tak, jakbyś widział piękną łąkę, która po chwili zmienia się w hadesowe miejsce niczym z podziemnego królestwa. Brak tu pięknych i żywych kolorów. To miejsce chciał odkryć Scamander za pomocą jakiegoś żywiciela jego kosztem. Padło na mnie i Arona.
Pewnego dnia jednak stało się coś strasznego; w całym laboratorium nagle usłyszałam alarm. Wszędzie czerwone światła, a ja z Aronem siedzimy oboje w klatkach i swoich wybiegach patrząc, jak wszyscy w okół biegają i próbują uciec. Przestraszyłam się lekko, gdy usłyszałam z Aronem ten sam krzyk co z Drugiej Strony - nie myliliśmy się. Z tej czarnej dziury wyszedł jeden z tych potworów znanych jako Demogorgon. Biegał korytarzami porywając inne, bezradne lwy i ludzi, którzy również tu pracowali. Również musieliśmy uciekać; przebiliśmy kraty rogami i wybiegliśmy. Drzwi teraz z powodu ewakuacji były wszędzie otwarte. Ciała leżały pełne krwi pozarzucane po podłodze; napotkaliśmy też Scamandera. Nie było mi szkoda. Biegliśmy korytarzami, by jak najdalej znaleźć się od Demogorgona; było za późno. Potwór stał daleko na końcu korytarza spoglądając na nas swą rozwartą paszczą w kształcie lotosu. Zmierzał ku nam. Oj, to była dla niego zła decyzja. Zamknęłam oczy i wycelowałam w niego myślami. Zarzuciło go na bok; zaryczał żałośnie, a my minęliśmy go szybko opuszczając budynek. Znów wstał i zaczął biec w naszą stronę. Nie chcieliśmy już biec i uciekać. Trzeba było stawić mu czoła i tak zrobił Aron. Nie bał się go; Demogorgon nienawidził wysokich dźwięków jego ryku. Zagłuszał go. W pewnym momencie stało się coś niebywałego; stwór poprosił o litość lwa. Aron darował mu życie, a potwór zmienił zdanie o nas. Lew postanowił zająć się nim w tym i tamtym świecie, co było równoważne z tym, że już raczej się nie zobaczymy...
Każde z nas ruszyło w swoją stronę; Aron odprowadził zapewne Demogorgona do Drugiej Strony i tam już pozostał... Musiałam z trudnością to przyjąć do serca. Mój brat został w Drugiej Stronie rzeczywistości.
Ja znalazłam się tu. Tym razem przypadkiem i mam nadzieję, że to nie jest już zaplanowane przez los.

Powitajmy Akirę


Imię: Akira. Jej imię wręcz idealnie odzwierciedla jej charakter.
Płeć: Rozwiążę Twoje wszystkie wątpliwości. To samica.
Wiek: Około trzech lat. Tak przynajmniej pamięta.
Rasa: Lew
Stanowisko: Stwierdziła, że posiedzenie szpiega będzie idealne.
Umiejętności: Ze względu na różne mutacje w laboratorium wyrosły jej długie pazury na dwóch tylnych łapach; zadają bardzo toksyczne rany. Wpływ na nie miała promieniotwórcza przestrzeń. Podobną funkcję mają też koźle rogi. Jeśli ugodzi cię chociaż jednym, to umrzesz w krótszym lub dłuższym czasie ze względu na substancje, jakie się w nich znajdują. Stała się też silniejsza niż normalny lew, a zarazem zwinna. Zaryczy - ogłuszy. Potrafi też przejść na Drugą Stronę, ale to wymaga od niej wielkiego wysiłku, by przenieść się tam myślami. Gdy znajduje się już w tym miejscu jej oczy zmieniają kolor z niebieskiego na żółty. Mniej siły jednak zajmuje jej poruszanie czyimiś myślami, dosłownie - lewitacja. Ale to nie tylko lewitacja; jeśli będzie chciała zrobi tobie niezłe tortury, a w ostateczności zmienisz się w papkę - taka przestroga. Dodam, że potrafi podnieść praktycznie wszystko. Lubi włamywać się do czyjejś głowy i sprawdzać czyjeś zamiary... takie hobby. Jej specjalnością jest też przemiana w mgłę, która przeistacza się w jakby wióry czarnego prochu. Przez to nawet sam nie wiesz czy jesteś obserwowany i śledzony, chociażby teraz...
Partner: Nie myślała nigdy o poważnym związku. Każdy zalotnik chyba powinien liczyć się z odrzuceniem, a co najwyżej dobrym przyjacielem.
Zakochan: Skoro nie myśli o poważnym związku, to nie myśli też o o kochaniu kogokolwiek. Uznaje też w sobie jedną zasadę - poznasz, zaufasz, pokochasz.
Rodzina:
• Aron - jedyna bliska osoba w życiu Akiry. Przecież przez całe swe życie siedziała w laboratorium i wychodziła niezwykle rzadko; nie miała okazji poznać innych istot żywych. Lwów raczej w takim klimacie też się nie odnajdzie. Pozostają jej inne lwiątka, jednakże bardziej trzymała się Arona.
• Ariadna - matka. Nie poznała jej dokładnie ze względu na stan lwiątka po urodzeniu.
• Mr Scamander - w sumie na początku nazywała go swym opiekunem i w jakimś stopniu rodziną. W końcu przecież ją uratował.
Charakter: Akira to lwica, którą opanowuje wieczny spokój duszy. Uwielbia ciszę i nienawidzi, gdy ktoś zakłóca jej wewnętrzny spokój. Możesz ją spotkać siedzącą w zadumie lub relaksującą się na jakimś drzewie. Jej zewnętrzny obraz pokazuje, że dosłownie ma wszystko gdzieś; interesuje się tylko tym, co jest ważne.
Czasem wydaje się zamknięta, mimo wszystko odezwie się do Ciebie. W swoim czasie, a każdy ma inny. Potrafi rozpocząć rozmowę przeważnie wtedy, gdy jakimś cudem zjawisz się na jej drodze. Wtedy zadaje konkretne pytania i konkretnie odpowiada. Nie irytuj jej jednak - szybko stracisz wysoką pozycję w rozmowie. Jeśli jednak nie jesteś wart jej uwagi - po prostu wyrazi kilka słów i sobie pójdzie.
Trudno jest ją wywrócić z równowagi; jest bardzo cierpliwa i nienawidzi konfliktów bez powodu. Konkretnego powodu. Nie prowadzi go z agresywnością i przemocą. Do wszystkiego podchodzi z powagą i szuka konkretnych powodów kłótni. Jest mistrzem w znajdywaniu argumentów, by utrzymać swoją pozycję.
Lubi spędzać czas z kimś, kogo uważa za dobrego i niefałszywego. O tak - nienawidzi kłamstw. Każde złe poruszenie znajdzie w Tobie i szybko stracisz w jej oczach. A propo spędzania czasu z innymi - tak lubi to. Wszystko zależy oczywiście od rozmównika; będziesz ciekawy - masz szanse. Jeśli jesteś nudziarzem - daj se spokój. Może też mieć zły humor; wtedy tym bardziej nie będzie zainteresowana.
Gdy się przed Tobą otworzy w minimalnym stopniu zobaczysz, że bardzo lubi rozmawiać. Zauważysz to, jeśli oczywiście Cię polubi. Jednakże droga do jej zaufania jest dłuższa. Może z Tobą rozmawiać, jednak zaufać - to dopiero z czasem
Cechy charakterystyczne: Na pierwszy rzut oka trafiają oczywiście czarne rogi. Na plecach z czasem pojawiły się u niej czarne pasy, jak u tygrysa. Tkwi w przekonaniu, że to przez eksperymenty.
Właściciel: sandradym
Ciekawostki:
• Nigdy nie widziała swego ojca. Wie o nim tyle, że był bardzo wyrozumiały.
• Demogorgon ostatecznie bał się Akiry i jej brata; poddał się. Chyba nadal się obawia...
• Nie lubi zabijać. Robi to w ostateczności.
• Kocha róże, ale tylko czerwone.
• Kiedyś nienawidziła swych rogów. Z czasem przyzwyczaiła się do nich i wyleczyła z kompleksu.
Inne Zdjęcia: X X X X 
Z Aronem  X
Po drugiej stronie  X 

Od Korianny C.D Weed'a "+18"


Nie sądziłam, że mój pocałunek go tak pobudzi. Nie zdawałam sobie sprawę, do czego posunie się napalony samiec jak Weed. Jednak nie zamierzałam się przeciwstawiać... Chciałam to poczuć.. Chciałam, aby nasze ciała były jednością... Ale Weed podszedł do tego w dość dziki sposób... Zachował się, jak typowo dziki kot, który swój popęd seksualny okazuje tylko siłą. Jednak ta siła, brutalność, jego masywne łapy, otaczające moją szyję, te dzikie ruchy biodrami samca sprawiły, że uległam mu. Samiec, poruszając się we mnie, wydobywał z siebie krótkie a nie raz przeciągłe jęki... Doszedł, ale nie we mnie... Całą swoją rozkosz, niewyżycie wytrysnął na mój pysk. Potem spojrzał na mnie...
- Ubrudziłeś mnie.
Weed wtedy pchnął mnie na grzbiet, swoją masywną łapą przydusił mnie lekko, po czym wysunął język, i dotknął nim mojego.. Poczułam smak jego ciepłej śliny.. Wbił się we mnie ponownie.
- Jak będziesz dochodzić, wyjdź ze mnie.
Weed wkroczył do dzieła jednym pchnięciem swoich bioder.. I znów to samo uczucie, wypełniające mnie w wewnątrz.. Starszy ode mnie samiec górował nade mną, jakby był moim dominantem a ja jego uległą... Przy każdych jego pchnięciach, z mojego gardła wyrywały się głośne westchnięcia.
- Pieprz mnie! - Wydyszałam

Weed?

sobota, 24 listopada 2018

Od Weed'a C.D Korianny "+18"

Otworzyłem oczy i zobaczyłem obok siebie Korianne. Lekko uśmiechnąłem się do niej. Po chwili poczułem kolejny pocałunek w policzek. Spojrzałem na nią pytająco. Zamrugała swoimi pieknymi oczami do mnie.
- Kori, chyba źle się rozumiemy.
- Co masz na myśli.
- Przyznaje jesteś ładna, ale nie robię tego po to aby coś dostać. Jestem bezinteresowny ... moim obowiązkiem jest bronić członków stada.
- Dziękuję, po raz kolejny przychodzisz mi na ratunek.
Milczałem chwilę i wziąłem głęboki wdech.
- Jesteś młoda, ładna podobasz mi się ... doprowadzasz moje zmysły do szaleństwa. - mruknąłem uwodzicielsko .
- Naprawdę tak uważasz ?
- Wyglądam Ci na kłamce?
- Nie ...
- Jest Delgado ?
- Powiedział że ma coś do załatwienia prędko się nie zja...
Nie dokończyła zdania gdyż zacząłem całować ją namiętnie.
Może było to nachalne ale nie mogłem postąpić inaczej.
Korianna nie zaprotestowała.
Posunąłem się nieco dalej. Gdy zaczęła odwzajemniać moje pocałunki byłem pewny, że mi się nie oprze. Zszedłem niżej ... niżej aż do miejsca docelowego. Pieściłem jej słodką cipkę swoim szorstkim długim językiem.  Samica zaczęła jęczeć z rozkoszy. Pragnęła czegoś więcej lecz droczyłem się z nią dłuższy czas. Ta jednak niespodziewanie wzięła mojego penisa do pyska. Ryknąłem cicho z rozkoszy a gdy czułem że jestem blisko odepchnąłem ją przywracając na grzbiet. Była dość zaskoczona, tym posunięciem. Włożyłem mojego przyjaciela w jej mokrą cipke. Byłem tak napalony że rżnąłem ją jak zwykłą szmatę, jednak nie potrafiłem być delikatny. Gdy czułem że jestem blisko wyjąłem swojego członka i spuściłem się jej na pyszczek.
Było po wszystkim, to było wspaniałe nieznane mi do tej pory uczucie.
Byłem zmieszany zerknęłam na nią ...

Korianna ?

Od Naomi C.D Avatari


Po spotkaniu z Weedem na klifie miałam wyrzuty sumienia że postanowiłam za nim iść z Avatari. Gdy wracaliśmy postanowiłam zostać i posiedzieć w moim ulubionym miejscu. Odprowadziłam razem z Weedem Avatari i wróciłam do dżungli Weed dogonił mnie i spytał się
- Gdzie idziesz?-zapytał
- Nieważne-odpowiedziałam
- Ale jesteś mi winna zdradzić jedną swoją tajemnice bo mnie śledziłyście!-spojrzałam błagającym o pomoc wzrokiem na Avatari jednak ta nie mogła mi pomóc.
- Ok ok-byłam zmuszona mu powiedzieć bo Avatari mi o nim opowiadała wole z nim nie negocjować-ok ale obiecaj że nie pokażesz i nie powiesz tego co ci pokarze jasne?!
- Jasne-ruszył za mną z cwanym uśmieszkiem

●●●2 godziny później●●●

- Daleko jeszcze?-spytał zmęczony
- Nie to tu...-wyskoczyłam na drzewo i wspieram się na jej większą i najwyższą gałąź a on za mną-to tu... i to ta tajemnica zaczęłam cichutko śpiewać różnymi głosami




- To ty śpiewasz?!?!?!
- Nie krzycz... tak śpiewam
- Nie wiedziałem, po twoim charakterze myślałem że nie nawidzisz muzyki
- Tak więc wie o tym tylko ty i Avatari
Wracaliśmy do stada zanim przekroczyliśmy próg powiedziałam
- Jeśli komukolwiek to powiesz skończy się to twoją śmiercią a ja odłączenie od stada, kpch? Pokiwał głową i ruszyłam. Po dotarciu do celu położyłam się i zasnęłam z wyczerpania.


●●●Rano●●●


Z wierzby stracił mnie lew z czarną grzywą i zadrapanym okiem.
- Już po t....
- Alfa cie wzywa
- Grrrr masz szczęście!!! Rzuciłam na niego wściekłe spojrzenie i Ruszyłam dokładnie do jaskini Avatari.
- Czemu mnie wzywasz?
- Mam dla Ciebie misję
- Jaką?
- Martwi mnie przy granicy krąży obcy lew, szpieguj go i poznaj jego zamiary jakie ma wobec stada jeśli stwarza zagrożenie zlikwiduj go-rzekła
-Tak jest-odpowiedziałam
Ruszyłam w stronę gdzie go ostatnio widziano do wąwozów ale zanim tam pobiegłam opłukałam się w rzece by zmyć z siebie zapach stada. I Ruszyłam dokładnie tak jak mówiono siedział pod skałą. Avatari nazywaną skałą demoo. Przechodziłam koło niego a on powiedział
- Hej mała co tam?Jesteś do schrupania-nie poderwał mnie byłam twarda ale cóż taka praca zaczęłam udawać flirciarską kocicę.
- Hey, jak się nazywasz?-spytałam podgryzając wargę i uśmiechając się.
- Jestem Jass-powiedział i wstał-A ty jak się zwiesz?
- Naomi, dokąd należysz? Ja jestem samotniczką
- Ja jestem od dwunogów wysłali mnie z jakąś dziwną obrożą. Przyszedłem zgładzić stado potępionych dusz. Mój kolega Bradney sęp mówił że prawie zabiła go biała tygrysica taka jak ty-stanęłam wryta, wiedział że to ja. Rzucił się na mnie lecz ja oderwałam mu ucho i końcówkę ogona. On zaczął uciekać jednak dogoniłam go z trudnością. Zrobiłam mu wielką ranę na grzbiecie ten przewrócił się a ja go zabiłam. Nagle w jego pazurze znalazłam szaro-białe kupki futra z wzięłam je i pobiegłam do stada. Weszłam do jej jaskini i opowiedziałam jej wszystko
- Sprawa zamknięta Alfo-pokłoni łam się lekko-ale znalazłam to między jego pazurami.
Pokazałam jej kępkę sierści.
- OMG to chyba sierść Nali!!!Zanieść ją do Delegatów
Pobiegłam do Delegado i dałam mu sierść prawdopodobnie nijakiej Nali. Zbadał je i powiedział
-Tak to sierść Nali
Pobiegłam zmęczona do jaskini Avatari.
-T-t-tak t-to s-s-s-serść -coraz bardziej się męczyłam gdy biegłam pewnie przez treningi. Avatari chciała coś powiedzieć ale ja wyszłam i poszłam sobie do mojego pionowo wykonanego tunelu i wskoczyłam tam.
-Naomi dasz rade musisz opanować korkociąg!-zaczęłam się rozpędzić powoli zaczęłam odbijając się od ścian wyżej i wyżej aż za mną zaczęło się robić małe tornado z lodu później z niego miało utworzyć się zwierzę które by atakowały tych co ona razem z nią niestety spadła próbowała 37 razy a i tak nie wyszło!!! Ostatni raz!!! I.... udało się tornada powstał jeleń naturalnej wielkości opanowała to!!! Usłyszała kopnięcie małej gruszki ziemi obrazu skoczyła w krzaki i miała łapać za gardło gdy...
- Naomi stój!!!!!
- OMG sory Avatari. Tak wo gule czemu mnie śledzisz?!?!- zapytałam się schodząc z niej
- Nie usłyszałaś ostatniego zdania...


Avatari ?

Od Korianny C.D Weed'a


Nie wiedziałam, co przez ten czas ze mną było, ale gdy obudziłam się, poczułam przyjemny zapach ziół. Leżałam w przyjemnym i delikatnym leżu ze skór zwierząt. Obok mnie leżał Weed, widocznie zmęczony. Chciałam się ruszyć, ale z raną miałam małe problemy. Jednak odległość między nami była niewielka, więc dałam radę i doczołgałam się do niego. Słodko spał, jego masywne mięśnie jak i on odpoczywały, od czasu do czasu poruszał przez sen swoimi dobrze zbudowanymi łapami. Ułożyłam się blisko niego i wtedy obudził się.
- Dzień dobry - podarowałam mu miły uśmiech - jak się spało?
-Dobrze, a jak Twoja rana?
- Bywało gorzej, zakładam, że to ty mnie tu zaciągnąłeś?
- Tak, a co?
- I zakładam, że chcesz za to kolejnego buziaka, tak?
Zbliżyłam swoje usta do jego policzka, musnęłam go swoim językiem.

Weed?

piątek, 23 listopada 2018

Od Weed'a C.D Korianny

Przeszukałem cały obóz jednak po samicy ani śladu, wróciłem do miejsca gdzie leżała. Wtedy dostrzegłem krew na ziemi, wcale jej nie zabrali ona sama uciekła. Ruszyłem biegiem po śladach, cały czas byłem na siebie zły. Po pierwsze, że pozwoliłem jej iść, po drugie że nie upewniłem się czy aby wszyscy zginęli, po trzecie, że dałam się wyprowadzić z równowagi i straciłem ją z oczu. Po drodze słyszałem kilka strzałów i tylko w głębi ducha miałem nadzieję, że nie są wymierzane w stronę Korianny. Zobaczyłem zwłoki człowieka i krew jego ale i lwicy. Musiała być gdzieś niedaleko, rozejrzałem się i dostrzegłem ją leżała na polanie. Nie wiedziałem jak długo się znajduje tutaj w stanie nieprzytomności. Upewniłem się, że jej funkcje życiowe są sprawne, zarzuciłem na grzbiet i ruszyłem biegiem w stronę stada. Mój zmysł orientacji lekko szwankował ostatnio i zamiast skrótami musiałem biec normalną drogą, aby się nie zgubić. Gdy stanąłem w jaskini Delgado położyłem ją na ziemi i krzyknąłem. Byłem naprawdę zmęczony, gdy Delgado przyszedł opowiedziałem mu co się stało. Samiec zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze, widział jak wiele wysiłku mnie kosztował dzisiejszy dzień.
- Idź w głąb jaskini masz tak posłanie ze skór małp to posłanie dla gości.
Przytaknąłem do wskazanego miejsca w jaskini, padłem niemal na pysk i zasnąłem.
Obudziło mnie miłe uczucie ... 

Korianna ?

Od Korianny C.D Weed'a


Weed pobiegł za moim niedoszłym mordercą- byłam przerażona by myśleć racjonalnie... Krwią oznaczałam ślady... nie mogłam nic zrobić... strach przysłaniał mi oczy na myślenie...Zacisnęłam zęby i wykorzystując resztki sił, pognałam przed siebie. Natknęłam się na kolejnego dwunożnego wroga, który widząc mnie, krzyknął z przerażenia i uciekł. Odprowadziłam go tylko wzrokiem i pognałam dalej przed siebie. Krew sączyła się intensywnie, co gorsza groziło mi wykrwawienie...
- Jak boli...auu- pisnęłam, jak bezradna, bez szans...
Pobiegłam w stronę jakiejś polany, a im szybciej biegłam, tym bardziej się męczyłam i więcej krwi traciłam. Weed...gdzie on jest! Ja głupia, co ja zrobiłam.. byłam sama, po środku obcej mi polany. Wiatr uczesał gęstą wysoką trawą, a na przeciwko mnie był kolejny potwór. Ten już nie był taki tchórzliwy, jak ten poprzedni, nie miał broni palnej, ale za to w lewej dłoni dzierżył maczetę. Wysunęłam długie szpony... instynkt nakazywał mi samoobronę. Dwunożny zbliżał się powoli z głośnym śmiechem... noga za nogą.. Ja łapa za łapą- pomimo krwawienia, miałam siły do walki. Potwór doskoczył do przodu i ciął maczetą.. uchybił, bo odskoczyłam i wykonałam kontratak, który miał na celu wytrącenia mu maczety z ręki.
- Wynoś się stąd!- warknęłam na niego, a on odebrał to, jako głośny warkot.
Mężczyzna już nie był taki jajcarski, więc uciekł gdzie pieprz rośnie. Krew wylewała się coraz to szybciej... czułam się słabo, miałam mroczki przed oczami, ugięłam się pod łapami i myślałam tylko o jednym- żeby zasnąć.

Weed?

Od Avatari C.D Naomi

To była nie przyjemna sytuacja. Ruszyłyśmy z Naomi za Weedem, pech chciał, że nadepnęłam na gałązkę a chwilę potem krew z rany tygrysicy kapnęła na ziemię. To wystarczyło aby wydać naszą obecność. Weed był wściekły kazałam Naomi zostawić nas samych. 
- Co ci jest ?
- Nic po prostu jestem zmęczony, chce pobyć sam a wy naruszacie moją prywatność.
- Dobrze przepraszam 
- Myśl Ava czasami jesteś przywódczynią, a czuje się jakbym to ja tyrał za wszystkich. 
- Sam sobie stawiasz takie wyzwania, o wiele rzeczy cię nie proszę ale to sprawia, że jesteś sercem i głosem oraz nadzieją tego stada. 
- Taa dobra zawołaj ją - mruknął 
Zawołałam Naomi a ta przybyła w mgnieniu oka. Zgodnie uznaliśmy, że pora wracać. 
cała nasz trójka ruszyła biegiem, Naomi została w dżungli a braciszek odprowadził mnie po czym znowu gdzieś zniknął. 
Następnego dnia po porannym polowaniu, udałam się do Rodrigo
- Przyprowadź Naomi . 
- Dobrze .. 
lew wstał i ruszył w stronę dżungli a ja poszłam na miejsce spotkań. Po dłuższej chwili zjawiła się samica.
- Czemu mnie wzywasz ?
- Mam dla ciebie misje ...
- Jaką ?
- Martwi mnie przy granicy krąży obcy lew, szpieguj go i poznaj zamiary jakie ma wobec stada, jeśli stwarza zagrożenie zlikwiduj go. Pamiętaj, że może chcieć Cię oszukać musisz zdobyć jego zaufanie. Udawaj, że nie jesteś stąd taka moja rada ... 

Naomi ?

Od Weed'a C.D Korianny

Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy Korianna się ogarniała a ja patrzyłem przez chwilę na nią. Gdy jednak spojrzenie się spotkało odwróciłem wzrok. Nie mogę oszukiwać siebie, była ładną młodą samicą. całkiem pociągającą szczególnie gdy wykonywała ową czynność. Przy niej mogłem się schować. Wytatuowany okaleczony z jednym okiem lew. jak to mi Simon pocisnął kiedyś z grzywą niczym pchła. Ruszyliśmy dalej spokojnie wracając na tereny stada. Nie obyło się jednak bez spotkania z ludźmi oznajmiłem towarzyszce, że się nimi zajmę. Zaatakowałem więc, ozywając mocy ognia nie mieli ze mną szans. Jednak widocznie zdaniem  Korianny było inaczej gdyż pomimo wyraźnego zakazu postanowiła się wtrącić. Tym razem się jej udało.
- Nieźle nam poszło ... 
usłyszałem huk i spojrzałem na samicę, ta skrzywiła się z bólu i krzyknęła. 
Ten odgłos sprawił, że obudziła się we mnie wściekłość, odwróciłem się w stronę z której wybył się hałas. Namierzyłem tego sukinsyna celował mi między oczy. Ruszyłem biegiem znowu zwijając się w kulę ale tym razem nie przebiłem go a powaliłem lądując na jego klacie. Broń wypadła mu z reki a ja zatopiłem kły w jego gardle po czym podpaliłem jego zimne martwe ciało. Gdy się odwróciłem Korianny nie było, zacząłem węszyć on nie był sam. Ujrzałem ślady kół, złapali ją ... ruszyłem biegiem po śladach i dotarłem do obozu Krwawego Wodospadu. Auto było rozładowane a po lwicy ani śladu. Byłem na siebie wściekły, że dałem się wykiwać. 


Korianna?



P.S: Pociągnijmy ten wątek, napisz co się dzieje z nią, a ja będę szukał jej dalej. 

Od Korianny C.D Shiry

Byłam zajęta, ale nie tak bardzo, żeby nie zapoznać nowej osoby. Tą osobą była Shira, którą zapoznałam przed chwilą. Miła tygrysica według mnie- bez problemu obudziła we mnie sympatię we mnie.
- Jesteś tutaj nowa?- zapytałam
- Tak, właśnie niedawno widziałam się z przywódczynią.
Uśmiechnęłam się do nowo poznanej koleżanki.
- Słuchaj, oprowadzisz mnie po terenach?
- Ja sama słabo je znam, ja też od niedawna jestem tu nowa.
- No to szkoda
- Chyba, że mój stary przyjaciel ci pomoże, Rodrigo.
- W takim razie chodźmy do niego.
Podniosłam więc swoje "4 litery" i zaprowadziłam ją do lwa, który oczywiście przesiadywał w spokojnym dla niego miejscu- jego jaskinia.

Shira ?

Od Korianny C.D Weed

Uprosiłam Weed'a aby zabrał mnie ze sobą. Zgodził się, co niezmiernie mnie ucieszyło, gdyż wtedy będę mieć dobrą okazję, aby go poznać z bliskiej perspektywy. Mieliśmy odkryć nowe tereny, co okazało się, że poszło nam bez problemowo. Weed nie odzywał się ani słowem, więc i ja nie zamierzałam mu przeszkadzać. Zwiedzaliśmy bagna, okolice wulkanu. Weed mógł pochłonąć się pochłonąć w swoje obowiązki, a i ja przy okazji odkryję parę miejsc i się czegoś nauczę. Zaproponowałam chwilę przerwy, co o dziwo Weed zgodził się bez marudzenia. Widziałam bardzo dobrze, że jest zmęczony.
- Fajny spacerek po nieodkrytych terenach- skomentowałam lekko wyczerpana. Weed jako, że samiec był wytrenowany, masywny jego organizm był przystosowany do nadmiernej aktywności fizycznej.
- Kori, ten wczorajszy pocałunek, to... był miły...
Teraz to ja się zarumieniłam.
- Mówię, umiem się odwdzięczyć- uniosłam kącik ust. Wykorzystując chwilę przerwy, postanowiłam zrobić małą toaletę. Ułożyłam się wygodnie na brzuchu, aż wilgotna ziemia doprowadziła mnie do dreszczy. Zaczęłam jeździć długim językiem po łapie, aby umyć sierść. Weed przyglądał się temu. Z dołu spojrzałam na niego.
- Coś nie tak?- spytałam
- Nie, nie... rób co masz robić i chodźmy dalej.
Po wykonanej toalecie, Weed postanowił że wrócimy na tereny Stada, gdy nagle natknęliśmy się na ludzi. Było ich trzech. Dwunożne potwory, uzbrojeni w długie wiatrówki byli w wiadomym celu. Polowanie na dzikie koty, aby później je wykorzystać do walki. Zacisnęłam zęby z gniewu.
- Dostałem rozkaz, aby ich zabić, zostań tu, ja się tym zajmę- oznajmił stanowczo Weed- zaimponował mi ten ton. Szczerze? Nie zamierzam siedzieć i przyglądać się, jak mordują Weed'a, bo nie jest to możliwe, aby samiec mógł się im przeciwstawić w pojedynkę. Zakradłam się na przeciwległy skraj polany, gdzie na przeciwko zaczajał się Weed. Oceniłam sytuację. Ten obok mnie, mógłby trafić Weed'a bez problemu, gdy ten będzie walczyć z tamtą dwójką. Usłyszałam krzyk dwunożnych i już jeden leżał na ziemi. Trzeci obok mnie zareagował- uniósł wiatrówkę i wycelował. W tym momencie zatopiłam swoje ostre kły w udzie przeciwnika, powalając go bez problemu na ziemię i przyciągnęłam do siebie...
- To za moich przyjaciół!- warknęłam i jednym cięciem pazurów rozpłatałam mu twarz. Jak widziałam Weed już sobie poradził, bo leżały u niego zwęglone zwłoki.
- Nieźle nam poszło...
W tym momencie usłyszałam huk, który rozrywał echo.. świst pocisku, który rozerwał bez problemu moją skórę- przy tym mocno piekący ból w okolicy barków i krzyk wydzierający się z mojego gardła. Byłam ranna.

Weed?

Od Weed'a C.D Korianny

Odprowadziłem Korianne pod samą jaskinie aby mieć pewność, że już jej nikt nie zaczepi. Nie spodziewałem się gestu jaki wykonała w moją stronę. Pocałunek w policzek, był czymś innym, przyjemnym, wiadomo nie był pierwszy, ale wyjątkowy na pewno. Odszedłem w swoją stronę udałem się jeszcze na wysoką górę i chwile gapiłem w gwiazdy. Poczułem zmęczenie ale byłem zbyt leniwy aby wracać do swojej jaskini. Nie zajęło mi dużo czasu rozmyślanie nad lepszym jutrem gdyż moje powieki stały się strasznie ciężkie i zasnąłem. Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca, ziewnąłem i przeciągnąłem się po czym ruszyłem w stronę jaskini alfy przyjąć nowe zadania. Po drodze upolowałem jakiegoś sporego gryzonia i napiłem się wody aby mieć siłę na kolejny dzień.
Wszedłem do jaskini.
- Avatari !
- Jestem .. poczekaj już idę.
Usiadłem w wejściu i gapiłem się na mysz biegającą pomiędzy moimi łapami, już miałem ją zgnieść, ale samica zjawiła się tuż przed moimi nosem.
- To co dzisiaj mam do roboty ?
- Masz za zadnie udać się za tereny stada poszukać nowych terenów, jeśli będą tam ludzie zabić ! 
Skinąłem głową, szykowała się niebezpieczna wyprawa ale, stado się rozrastało, ludzie wkraczali na nasze tereny i koniecznie trzeba było powiększyć obszar. 
Gdy maszerowałem na drodze stanęła mi Korianna ... chciała mi pomóc. 
- Doceniam twoje intencje ale, to zbyt niebezpieczne abym Cię ciągnął ze sobą. Jednak jest jedna rzecz jaką możesz dla mnie zrobić.
- Co takiego ?
- Znaleźć mojego Gryfa Drapka i się nim zająć, może Ciebie bardziej polubi - zaśmiałem się 
- Nie ! wolę iść z tobą ...
- Mała idę szukać nowych terenów, mogę napotkać masę uzbrojonych po zęby ludzi, nie chcę Cię narażać. 
- Powinnam iść z tobą ... pomogę Ci.
- Nie musisz.
- A jak zginiesz, ktoś będzie musiał poinformować stado ...
- Dobra ruszajmy - mruknąłem 
Udałem się w nieznaną stronę dżungli, nie śpieszyłem się ale wąskim przesmykiem dzicz zmieniała się w piękny las. Patrolowałem teren ca całe szczęście nie wyczułem ludzi powoli zacząłem oznaczać nowe miejsce. Był to duży obszar lasu który wydawał się bezpieczny więc zajęło nam to trochę czasu, szedłem wzdłuż strumienia które doprowadziło nas do rzeki idąc dalej i ogarniając teren udało się nam wrócić na bagna. Zacząłem więc iść w stronę wulkanu, wspinałem się i dotarłem na drogę prowadzącą do pola bitwy również wziąłem ją w posiadanie stada. odkrywałem kilka nowych miejsc na przy wulkanie nie gardziłem ani jednym kawałkiem ziemi. Co dziwne Korianna mi nie przeszkadzała, nawet jakoś bardzo mnie nie zagadywała, więc mogłem wykonywać spokojnie zadanie. Gdy wracaliśmy ...


Korianna? 

Od Shiry Do. Korianny

Zuzia wypuściła mnie. Biegłam więc w stronę lasu, gdy nagle usłyszałam za mną strzały. Biegłam co raz szybciej. Schowałam się w jaskini, nagle ku moim oczom pokazała się tygrysica szablozębna
- Hej- Kim jesteś?- Spytałam wystraszonym głosem
- Cześć. Jestem Avatari przywódczynią stada potępionych dusz. Hmmmm.....tak się zastanawiam. Czy nie chcesz do nas dołączyć- Spytała 
- Jasne- Odpowiedzialna lekko się uśmiechają
- A jak się tu znalazłaś?- Skierowała to pytanie w moją stronę
- Uciekałam przed ludźmi- Odpowiedziałam
- No to choć więc- Oznajmiła
Ruszyłyśmy w drogę. Mijaliśmy stawy, lasy aż doszłyśmy do celu.
- To tu- Teraz możesz się z kimś zapoznać- Uśmiechnęła się do mnie
Pierwsza samica jaką zauważyłam to była Lewica
- Cześć- Powiedziała z lekkim uśmiechem
- Hej jestem Korianna a ty?- Spytała się mnie
- Ja jestem Shira- Oznajmiłam


Korianna?

Informacja

Wszyscy członkowie którzy należeli do bloga przed jego upadkiem zostają dzisiaj postarzeniu o 2 lata, aby ta nasza historia składała się w logiczną całość. Ci co dołączyli niedawno pozostają bez zmiany. 

Pozdrawiają Administratorzy 

Od Naomi C.D Avatari


- Tego nikt nie wie chodzi swoimi ścieżkami- powiedziała Avatari
- A co powiesz na małe śledztwo?-spytałam się jej
- Ale on nas zobaczy-odpowiedziała Avatari
- Nie zobaczy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
- Tak a co?
-Wtedy zniknęłam nie. Ja umiem być niewidzialna jak cię dotknę też będziesz niewidzialna dotąd aż ja wyłączę niewidzialność-wytłumaczyłam
- Dobry pomysł!-włączyłam niewidzialność i ją dotknęłam poszliśmy za Weedem ułatwiał mi chodzenie za nim jego ogon. Szłyśmy aż wszedł sprytnie na klif i stanął na stromym krańcu klifu i tam obserwował zwierzynę i zachodzące słońce patrzył około piętnaście minut. Jedna z nas nadepnęła na gałązkę. Weed odwrócił się i stałyśmy nie ruchomo....Na moim czole zaczęła spływać kropla krwi zapomniałam o krwawiącym guzie krew skapnęła na ziemię...
- Po co za mną poszłyście!?-ryknął rozwścieczony
Wyłączyłam niewidzialność wyczuł nas
- Czemu tu mnie nie zabierałeś?-spytała Avatari
- Może ja was zostawię-podeszłam do nich i skoczyłam z klifu wylądowała na czterech łapach
- Naomi nie!!!
Byłam na dole i odpowiedziałam
- Co nie? A o to ci chodzi!!!
- Wiesz co myślałam że ci się coś stanie
- Nie martw się u mnie to normalne
Ruszyłam pod najbliższy baobab, i czekałam aż skończą rozmawiać. Zamyśliłam się co teraz robią inni bez Alfy...
- Naomi już możesz przyjść.
Rozpędziłam się tym razem nie użyłam mocy sama to zrobiłam i wbiegłam na klif po ścianie.
- Avatari musimy wracać przecież jesteś alfą
- Racja-wszyscy rzuciliśmy biegiem w stronę stada....

Avatari ?

Od Korianny C.D Weed'a


Po niekoniecznie milej wędrówce po wąwozie, Weed odprowadził mnie do mojego mieszkania. Weed pożegnał się ze mną, ale stał jeszcze i patrzył się na mnie.
- Dziękuję - odpowiedziałam i podarowałam mu miły uśmiech - drugi raz dzięki za to, że ochroniłeś mnie przed kopniakami zwierząt ale nie musiałeś się tak narażać, gdyby cię jakaś kopnęła przeze mnie w głowę, miałbyś jak nic wstrząs mózgu.
Weed spojrzał tylko i przekrzywił kąciki ust.
- Jeszcze jedno - burknęłam - Jeszcze raz dziękuję, to było cool... Skąd się nauczyłeś być taki bohaterski?
- Cóż, jeśli wymaga tego sytuacja
Zbliżyłam się do niego, aby okazać mu moją wdzięczność, polizałam go namiętnie w policzek. Weed zarumienił się mocno, było to widoczne ze jego czerwona sierść stała się mocno szkarłatna.
- Od kiedy ty jesteś taka całuśna?
- Cóż, jeśli wymaga tego sytuacja - powtórzyłam jego tekst - Umiem się odwdzięczyć. No to dobranoc.
No i zagłębiłam się w głąb jaskini, nawet nie spojrzałam na Weed'a który pewnie biedak gotował się w środku, jak pyszny gulasz...
Dzięki temu noc juz nie była dla mnie taka posępna, a następnego dnia zamiast zluc się otępiała z leża, wyskoczyłam wyspana i obdarowana dobrym humorem wróciłam do swoich obowiązków. Oczywiście los chciał, że spotkałam mojego przyjaciela - Rodrigo.
- Hej, Rodrigo.
- Witaj, Księżniczko - odparł swoim martwym głosem.
- Wiesz, gdzie jest Weed?
Rodrigo uśmiechnął się mimo tego.
- A nie mówiłem Ci, księżniczko, lepiej ci będzie z młodszym ode mnie kolegą.. Ja co najwyżej poradzić ci mogę w życiowych sprawach.
- Dobrze, filozofie, do zobaczenia później, Rodrigo. I odeszłam ciągnięta obowiązkami, a później planowałam spotkać Weed'a ale widocznie miał bardzo dużo obowiązków.
- Witaj Weed, potrzebujesz pomocy?

Weed?

Od Weed'a C.D Korianny

Korianna wydawała się być nieco zaniepokojona. Szliśmy wąwozem było ciemno ale mój płomyk na ogonie nieco rozjaśniał otoczenie. Nagle zjawił się jakiś obcy lew będący bezczelny dla mojej towarzyszki. Chciałem go nauczyć kultury ale młoda lwica mnie powstrzymała. Samiec zaczął się oddalać od nas, spojrzałem jeszcze na niego dla pewności a gdy odwróciłem wzrok ten wydał z siebie gardłowy ryk. Ziemia zaczęła lekko drgać Korianna spojrzała na mnie pytająco. 
- Szybko ! 
Ruszyłem biegiem przed siebie a lwica za mną, obejrzałem się za siebie, ten idiota spłoszył gnu które wystraszone biegły prosto na nas, Ściany kanionu były wysokie i niezbyt sprzyjały szybkiej wspinaczce. Ciężko było mi coś wymyślić, widziałem jak samica traci siły po kolejnym kilometrze biegu.
- Padnij !! - wrzasnąłem. i podciąłem jej łapę, ta się wywaliła na ziemię a ja osłoniłem ją swoim ciałem kładąc się na jej grzbiet. Samica była w szoku nie wiedziała co tu się dzieję.
- Zamknij oczy - wycedziłem przez kły.
Kolejne antylopy przebiegały, nie każda była na tyle miła by mnie przeskoczyć. Nie wiem ile to trwało ale długo, czułem coraz to więcej kopnięć które zdawały się nie mieć końca. Po dłuższym czasie w końcu całe stado przebiegło. 
- Możesz już otworzyć oczy - mruknąłem i stanąłem obok niej otrzepując piach z siebie. Zakasłałem kilkakrotnie a gdy kłęby kurzu opadły stał za nami szczerzący się obcy samiec. 
Tym razem już nie zamierzałem być miły, nie słuchając towarzyszki zacząłem toczyć z nim krwawy bój. byłem zły i postanowiłem użyć battouga. Z lwa nic nie zostało tylko strzępki. Otrzepałem się z jego krwi i spojrzałem na jego zwłoki. Po czym powiedziałem jakby do niego ale sam do siebie. 
- Potrafie wybaczać i jestem miłosierny, jednak taka kanalia nie znajdzie miejsca ani w wojsku ani w szeregach stada ... oczyściłem teren z syfu. Po tych słowach spojrzałem na samicę. Wydawała się być zmieszana patrząc na mnie.
- Pora abym Cię odprowadził. 
Ruszyłem wzdłuż kanionu szukając wyjścia a gdy je znalazłem skierowałem się do dżungli. Po kilki minutach byliśmy już przed jej jaskinią.
- Do zobaczenia ... -mruknąłem 
Nic mi nie odpowiedziała, gdy zacząłem odchodzić, postanowiła mnie jednak jeszcze na chwilę zatrzymać. popatrzyłem na nią pytająco i czekałem co mi powie.

Korianna ?

Od Korianny C.D Weed'a


Wraz z Weedem poszłam odwiedzić i przy okazji zapoznać się z medykiem Delgado. Słyszałam, że jest dwóch medyków. On i taki jeden biały tygrys... chyba.. Or..tak ma na imię Orion. Rozmyślając o tym, nawet nie usłyszałam, co Weed do mnie mówił.
- Hej, Kori.. słyszysz mnie?- zapytał, machając mi łapą przed oczami.
- Tak, o co chodzi?- odpowiedziałam wydarta z moich myśli.
- Jak się tutaj znalazłaś?- zapytał.
- To długa historia- oznajmiłam- opowiem ci, gdy pozbieram myśli... jestem po robocie. Gdzie jeszcze idziemy?- zapytałam.
- Pójdziemy jeszcze..hmmm mam pomysł, chodź- Po czym poprowadził mnie nie wiadomo gdzie, okazało się że przyprowadził mnie do wąwozów, chociaż mnie to wyglądał na wielki kanion... Tam spotkaliśmy jeszcze inne koty... A że zbliżała się już noc, czułam się trochę nieswojo.
- A to prawda, że na tych terenach pojawiają się obce koty?
- Bywają takie przypadki, a co?- zaznaczył Weed.
No właśnie, noc i poczucie dziwnego napiętnowania podsunęły mi to pytanie.Niby bezpieczna okolica, a z drugiej strony nie za bardzo... no i miałam rację. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, nagle ze ściany wąwozu pojawił się obcy lew... miał czarną grzywę- bardzo mi kogoś przypominała.
Obcy lew chyba był czymś odurzony, bo chyba nie wiedział co mówi.
- Hej, mała... mógłbym się do ciebie przyłączyć, wyglądasz smakowicie o tej porze- nie powiem, wkurzyły mnie jego uwagi skierowane do mnie, jednak Weed już miał wkroczyć do akcji, ale zatrzymałam go.
- Weed, uspokój się, nie warto- położyłam łapę na jego klatce piersiowej.
- Kori, on właśnie...
- Wiem, ale bezsensowna walka prowadzi do kłopotów...
Odchodząc, obcy lew puścił do mnie oczko, ale zignorowałam to.
- Dlatego się o to ciebie zapytałam...
Weed odwrócił się w stronę lwa, który odchodził w inną stronę.
- Co za bezczelność.
- Chodź, nie zawracaj sobie głowy jakimś typem.

Weed

Od Avatari C.D Naomi

Weed widziałam, że nie ma sił, był wykończony. W sumie nic dziwnego co chwila mam dla niego jakieś zadania. Cały czas walczy i pracuje całą dobę. Wraz z nim schowałam się, musiałam go pilnować, jeśli jego dopadną już po nas. Był skarbem stada, iskierką nadziei w sercach. Nie mogło go zabraknąć. Głupio mi było, że nie pomogłam Naomi, ale jego zdrowie i życie było najważniejsze. On jest sercem tego stada, zawsze pomocny, nigdy się nie poddaje ale jest istotą która potrzebuje jeść, pić, spać. jednak jego poczucie obowiązku i misji mu na to nie pozwala. Gdy wszyscy mężczyźni byli martwi wyszłam i zostałam zaatakowana. Nigdy nie podnosi się łapy na przywódce, taka jest zasada. Lubiłam Naomi jednak zaczęłam z nią walczyć. W końcu ucichła a furia zeszła gdy się ocknęła zaczęła się gadka a potem spostrzegła, że Speech jest ranny i to jej wina.
- Do kogo  najbliżej ?
Rozejrzałam się i dałam znać by poszli za mną. Weed oczywiście ruszył w swoim kierunku, lecz go zatrzymałam stając przed nim.
- A ty dokąd idziesz z nami. - ryknęłam
Ten przewrócił tylko okiem, spojrzał groźnie na mnie ale się zawrócił.
Weszliśmy do jaskini Oriona gdyż faktycznie była blisko. W pierwszej kolejności opatrzył samca a potem zajął się sową. Poskładał skrzydło w parę minut, a przy pomocy mocy szybciej miał trwać czas gojenia. Weed już chciał opuścić jaskinię.
- Braciszku, dzisiaj już odpoczywaj nie masz obowiązków ...
Ten tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się po czym jak zawsze ruszył swoimi ścieżkami.
- Dokąd poszedł ?
- Tego nie wie nikt, poza nim to kocur chodzi swoimi ścieżkami ...


Naomi ?

Od Naomi C.D Avatari


Avatari zaprosiła mnie na wspólne patrolowanie terenu w tej chwili na jej głową przeleciał Speech i wylądował mi na grzbiecie.
- Kto to?
- To Speech, mój towarzysz niedawno mnie odnalazł-Speech dziobnął mnie lekko w ucho-Przywitaj się tu możesz mówić
- To dobrze, cześć! Jestem Speech! A ty?-powiedział Speech
- Jestem Avatari. Opowiedz coś o sobie Speech
Speech zaczął opowiadać o sobie i jego historii. Gdy kończył krzaki zaszeleściły a z nich wyskoczył lew z rudo-brązową sierścią nie posiadający lwiej gęstej grzywę jak każdy dojrały samiec, lecz na tym miejscu znajdowały się indiańskie paski a za jego uchem było pióro. W oczy rzuciło mi się natychmiast że nie miał prawego oka a na nim było zadrapanie. Na łapach miał bransolety i tatuaże, na końcu ogona zamiast kłębek sierści płonący płomień. Jego pysk był umorusany,we krwi a łapa obficie krwawiła.
-Co się stało -spytała wstrząśnięta Avatari. On nie odpowiedział wysłałam Speecha na patrolowanie okolicy.
-Podtrzymuj mnie Avatari-powiedziałam i weszłam do umysłu Speecha dzięki temu mogłam słyszeć i widzieć to co on. Leciał i nagle zaniemówiłam... pięciu ludzi z dwóch kosami i dwóch z mieczami a piąty z sępem cięło krzaki i ruszało w naszą stronę. Wyszłam z umysłu Speecha i kazałam szybko wracać.
- Ludzie...są na waszym ternie-powiedziałam
- Ilu ich jest?
- Pięciu idą w naszą stronę
- Wejdźmy w krzaki-zaczęła pchać Lwa w Stone krzaków pomogłam jej i same weszłyśmy. Zbliżała się aż dotarli pod krzaki.
- Gdzie ten głupi lew!!! Co zrobiliście?!-w tej chwili przyleciał Speech jednak niepodzielenie złapał go sęp. Zaczął mu wyrywać pióra a Speech zaczął piszczeć. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na sępa. Dałam Speechowi znak by poleciał w krzaki. Najeżyłam się i naprężyłam a lew, Avatari i Speech serwowali to z krzaków. Rzuciłam się na 2 facetów z mieczem i rozdarta na strzępy a 2 z kosami uciekało rzuciłam się na nich i zabiłam. Mężczyzna podniósł leżący na ziemi patyk i zaczął z nim do mnie podchodzić rozpoznałam go był to mój były trener. Walnął patyki o ziemię trzy razy, wiedziałam co to znaczy. Położyłam się a on na mnie wsiadł. Ścisnął nogi w moich biodrach i i wstałam. Co ja robię? Co on sobie myśli? Zmieniłam się! Zaczęłam skakać i biegać w kółko użyłam szybkości a on nie spadł tak jak ostatnio tylko uderzył mnie patyki em w głowę a z niej zaczęła lecieć krew. Wreszcie rzuciłam się niespodziewanie na plecy a on spadł. Skoczyłam na niego i rozszarpałam go, nie wiedziałam co robiłam nagle jakby to nie byłam ja z krzaków wyszła Avatari i zaczęła coś mówić, nie zdążyła dojść do połowy zdania bo na nią ryknęłam i rzuciłam się. Zadrapałam ją tylko raz w nogę lecz ta natychmiast się zagoiła, zaś ona mi zadała szesnaście obwarzeń i zaczęłam być wściekła Spech poleciał do mnie i zaczął uspokajać zadrapałam go w lewe skrzydło i zaczęłam wracać do siebie.
- Co się stało? Speech!!!-krzyknęłam
- Dostałaś furii-powiedziała Avatari
- Ach tej, bardzo przepraszam zawsze tak reaguje gdy widzę Godryka- powiedziałam smutno
- Godryka?
- Tak mojego trenera
- Ach ale uratowałaś stado przed końcem bo gdybyś nie skoczyła na dwóch uciekających oni donieśli by innym.
- To i tak moja wina bo wyskoczyłam z krzaka. Jestem do niczego.
- Wcale nie ja podobnie walczę jak widzę ludzi też mam takie napady furii -wystraszyłam się gdy z krzaków zaczął wychodzić lew
- A Naomi to Weed- powiedziała Avatari
- Avatari gdzie Speech?!- rozglądałam się i zobaczyłam leżącego ze złamanym skrzydłem
- O mój boże Speech tak cię przepraszam-dałam mu wejść na mój grzbiet-do kogo najbliżej?


Avatari

Od Weed'a C.D Korianny

Nie mogłam towarzyszyć Kori i Rodrigo. Avatari zawsze mnie znajdzie, jestem tutaj niemal cały czas zajęty. Jak nie obronna terytorium do wyprawy ratunkowe, bo ktoś został schwytany albo ranny. Tym razem trafiło na inną sprawę.
- Weed potrzebuje pomocy twojego towarzysza.
- Masz swoich towarzyszy, poza tym Draprk mnie prawie nie zna, nie dogadujemy się. jest wiecznie obrażony jak mam go niby przekonać to raz a dwa nie mam pojęcia gdzie on jest.
- Simon i Pedro mówią, że siedzi w jaskini Twojej ! 
- Poważnie, a ja go szukałem - mruknąłem zły sam na siebie, ten gryf mnie irytował. 
- Po co Ci on ?
- Chciałabym aby poleciał wraz z sowami szukać zaginionych z powietrza. 
- Oki, na to się zgodzi bo jego pani też zaginęła.
Ruszyłem biegiem do swojej jaskini i znalazłem Drapka, ten chciał uciec na mój widok ale zastawiłem mu drogę.
- Alfa prosi abyś wzbił się w powietrze wraz z sowami i patrolował okolice w poszukiwaniu zaginionych.  Gryf nic nie powiedział, ja zaś zszedłem z drogi a ten wystartował. Spojrzałem na słońce było późne popołudnie a mój brzuch dawał o sobie znać. Ruszyłem więc na polowanie moją ofiarą padła młoda antylopa, zjadłem ją ze smakiem. Po czym kilka minut wylegiwałem się na ziemi aby zregenerować siły. Wstałem i ruszyłem w stronę dżungli, po drodze spotkałem Kori i przywitałem się z nią. Zaproponowałem jej że poznam ją z innymi członkami. Zdziwiło mnie, że chciała ze sobą ciągnąć staruszka, postanowiłem wybić jej ten pomysł z głowy i na całe szczęście to mi się udało. 
Ruszyłem w kierunku jaskini Delgado jednak samiec znajdował się przed nią dość przybity.
- Cześć Delgado ... 
- Hej .. - odpowiedział 
- To jest Kori a to Delgado, jeden z naszych medyków ... jest świetny.
- Nie ... -mruknął 
- Co się stało ? - spytała go z troską Kori 
 Lampart milczał a ja lekko szturchnąłem samicę aby poszła za mną
- Do zobaczenia ... - - powiedziałem 
Gdy oddaliliśmy się zacząłem opowiadać Kori.
- Ludzie wtargnęli na tereny stada pewnej nocy zrobili nalot. Wiele z nas zaginęło Rod stracił Dark ale wie, że ona jest martwa ... Dziś znaleziono zwłoki Nali partnerki Exan'a. Delgado nie wiem, czy jego ukochana  żyje czy nie a od zaginięcia minęło bardzo bardzo dużo czasu. 
- Rozumiem ... a ty straciłeś tej nocy kogoś bliskiego ?
- Tak ... Moją matkę Itami, przywódczynie stada, Moich braci Kaibutsu i Torso oraz bratanka Kovu no i pożegnałem dawnego Samca Betę Beilara.
- Ale nie wydajesz się załamany ...
- Bo wieżę ,że ten koszmar się skończy w końcu ... może opowiesz mi coś o sobie ?
- Lubie słuchać o tobie, byłeś zakochany ?
Spojrzałem na nią i westchnąłem lekko.
- Uśmiechały się do mnie ładnie samice, umawiały ze mną, ale ja nigdy nie miałem czasu na miłość, budowanie relacji, wiesz zawsze coś. Nie chciałem bo wiem że bliska mi osoba byłaby zaniedbana... A Ty, jak się tutaj znalazłaś ?


Korianna

Od Korinny C.D Rodrigo / Do. Weed'a


Gdy tylko weszłam do jego jaskini, to aż widok zabrał mi dech... Pomieszczenie pełne zwierzęcych czaszek i posłanie... Powiedział, że gdybym coś chciała to mogę go znaleźć tutaj. Ja jednak wolałam tamto miejsce naszego spotkania. Nie chciałam być niegrzeczna więc nie rozglądałam się zbytnio. Posłałam mu miły uśmiech.
- No to co teraz? - Zapytałam
Rodrigo siedział przez chwilę, milcząc aż nagle odpowiedział.
- Wracaj do swoich obowiązków
- No dobrze, milo było Cię poznać, Rodrigo. Będę czasem wpadać, by sprawdzić co u ciebie słychać. Byłam pewna, że Rodrigo nie potrzebuje mojej troski, ale polubiłam tego faceta, mimo że jest grubo starszy ode mnie. Po wykonaniu obowiązków, jakie zarzuciła mi przywództwo... Było późne popołudnie kiedy spotkałam Weed 'a.
- Jak tam, Kori?
- Ładne zdrobnienie.
Samiec uśmiechnął się pod nosem.
- Idziemy się przejść? Zapoznam Cię z innymi.
- Niezły pomysł - powiedziałam - chodźmy, weźmiemy ze sobą Rodrigo?
- Rodrigo juz jest stary i zmęczony przechadzkami, pozwól ze pójdziemy bez niego.
No dobrze. Pomyślałam. Może rzeczywiście Rodrigo powinien odpocząć ode mnie, bo w końcu odebrałam mu połowę dnia.
- No to chodźmy

Weed ?

czwartek, 22 listopada 2018

Od Avatari C.D Naomi

Naomi opuściła jaskinię Delgado, ja natomiast  zostałam jeszcze chwilę z ni porozmawiać.W międzyczasie wparowała do mnie Korinna informując, że strażnik napotkał ludzi na terenie stada. Bez namysłu kazałam wysłać tam wojownika i się ich pozbyć. Żaden człowiek gdy wejdzie na nasz teren już nie wyjdzie z niego żywy. Wiem, że to bezwzględne ale oni nie traktują nas ani trochę lepiej. Wraz z medykiem udałam się na spacer, gdyż samiec wydawał się przygnębiony i to bardzo. Wiem, że nie może pogodzić się nadal ze zniknięciem Cantary. Opowiedział mi o tym, że jego towarzysz znalazł ciało lwicy partnerki jednego z naszych. Zdawałam sobie sprawę, że wolałby wiedzieć czy jego miłość żyje czy już nie. Usiłowałam go jakoś zagadać jednak mi się to nie udało. Usłyszeliśmy jak ktoś śpiewa i biegiem ruszyliśmy pod drzewo skąd wybrzmiewał dźwięk.
Naomi miała ładny głos więc zabiliśmy brawo. Ona zaś jakby zobaczyła ducha od razu prosiła o dyskrecję gdyż nie lubi się chwalić swoim talentem. 
- Dobrze obiecuje, jednak marnujesz talent.
- Tak lepiej ... - szepnęła 
- Okey .. 
Wraz z Delgado odeszliśmy od drzewa i ruszyliśmy dalej.

****** Cztery Dni Później ******

Spotkałam Naomi podczas patrolowania terenów i zaproponowałam aby mi potowarzyszyła. Jestem alfą i chce mieć dobry kontakt ze stadem, nagle przyleciała jakaś sowa i wylądowała na tygrysicy.
- To mój towarzysz Speech - oznajmiła 
- Oki .. moi towarzysze jak zawsze gdzieś rozrabiają.
- Jacy towarzysze ?
- Simon i Pedro .. dobrana z nich para surykatka i guziec. - zaśmiałam się na samą myśl o nich. 


Naomi?

Od Rodrigo C.D Korianny

Weed jak zawsze, nie miał czasu nacieszyć się towarzystwem. Dziwiło mnie to alfa cały czas powierzała mu masę zadań, a to przecież ja byłem Betą a nie on. Nie wiedziałem dlaczego tak jest, jednak nie przeszkadzało mi to, że moje obowiązki to pilnowanie terytorium, oprowadzanie nowych i doradzanie niedoświadczonej jeszcze alfie. Korinna zaczęła swoją przemowę, a ja usiłowałem stwarzać pozory, że ją słucham. Nie powiem była ładną samicą, dlatego usiłowałem ją odgonić nieco od siebie. Była młoda, różnica wieku jaka między nami występuje jest kolosalna. Nie odpowiedziałem jej tylko ruszyliśmy dalej, ominęliśmy bagna i w końcu dotarliśmy do wulkanu.
- To miejsce było ulubiony miejscem dawnej alfy Lwia dolina, a tam u podnóża wulkanu mieszka Avatari. 
- Lwia dolina jest całkiem ładna, wolę to miejsce od sawanny a ty gdzie mieszkasz ?
-  Jako, że zawsze muszę być blisko przywódczyni to moja jaskinia jest również tutaj.
Poszliśmy w stronę wulkanu po czym weszliśmy do mojej jaskini. Było to miejsce mroczne, nic specjalnego, posłanie ze skór zwierząt i jakieś czaszki i kości. 
- Mroczno .. - stwierdziła.
- Lubię mieć spokój, ciszę i ciemność ... tu będziesz mogła mnie spotkać, reszta stada może szukać domu w dżungli. - odparłem 


Korinna? 

Towarzysz Speech


Imię: Speech
Płeć: Samiec
Wiek: nieznany 
Gatunek: Snow / Wather Owl
Umiejętności:
- Potrafi mówić
- Bardzo dobry wzrok
- Panuje nad śniegiem i wodą
Charakter: Niech cię nie zwodzi słodki wygląd! Schowane pod gęstymi piórami pazurki idealnie nadają się do wydłubywania oczu, i zadrapywania. Połączona jest ona mentalnie ze swoją panią, przez co Naomi może widzieć, oraz słyszeć to co ona. Często się trzyma swojej pani, i jest łagodnym stworzeniem. Lubi być głaskana po głowie. Jeśli cię polubi to dobrze, strzeż się jej szału słucha się tylko pani
Historia: Na polu bitwy była używana jako "niby" gołąb pocztowy. Gdy wypuścili ją do zagrody złapałam sobie i miałam zjeść bo byłam strasznie głodna, ale się zlitowałam. Codziennie planowałyśmy ucieczkę aż w końcu wzięto mnie na pole bitwy, powiedziałam jej by czekała na mnie pod Dębem. Lecz ją złapali, gdy mnie odnalazła opowiedziała, że uwolnił ją lampart o nazwie Krokos. 
Opiekun: Naomi

Kolejny do Adopcji

Z dniem dzisiejszym lwiątko imieniem Hota zmienia wygląd i trafia do adopcji.


Od Korianny C.D Rodrigo


Gdy zapoznałam Weed'a, Rodrigo gdzieś odchodził. Odwróciłam głowę w jego stronę.
- Hej, Rodrigo! Czekaj, dokąd idziesz?!- zawołałam za nim, a on zatrzymał sie i odwrócił. Ja i Weed pobiegliśmy w jego w kierunku.- Coś się stało?
- Nic się nie stało- rzucił krótko Rodrigo...widać, że biedaka coś gnębiło.
- A ja coś widzę, że coś cię gryzie, staruszku- powiedział Weed. Spojrzałam na młodszego od Rodrigo a starszego ode mnie samca i zaprzeczyłam.
- On nie jest staruszkiem, jest nadal doskonałym zabójcą!
Rodrigo widocznie czekał na nas, aż skończymy nawijać na jego temat.
- Chodź z nami- zaproponowałam- Weed właśnie rzucił pomysł, żeby pójść coś zjeść.
Weed posłał przekonujący wzrok w stronę Rodrigo, a on nie okazał ani krzty uczuć.
- No dobrze- zgodził się, ale w tym momencie pojawiła się Alfa. Szablo zębna Tygrysica zabrała Weed'a, mówiąc że ma do niego sprawę. A więc znowu zostaliśmy sami. Ja i Rodrigo... znowu.
- Słuchaj, młoda damo...
- Proszę, mów mi Korianna.
- Nie przerywaj mi! Jesteś młoda, idź zapoznaj się z młodszym kolegą, koleżanką a nie z takim staruchem...
- A teraz proszę cię, teraz ty mi nie przerywaj- odpowiedziałam, naśladując z marnym skutkiem jego stanowczy głos, zaśmiałam się z tego- Nie jesteś stary, wmawiasz to sobie, albo robisz to, aby mnie odpędzić, po drugie nie interesują mnie młodzi... wolę obracać się w starszym towarzystwie, bo wtedy mam do czynienia z kimś poważnym i dojrzalszym...
Rodrigo słuchał tego wszystkiego w milczeniu.
- Potrafię się zachować poważnie, jak ty... Weed też widać jest starszy..dojrzały... nie potrzebuję tutaj małego szczeniaka, który będzie rzucał nawijkę o tym jaki jest umięśniony, zabawny... takie puste gadanie i to mnie nudzi- zakończyłam i czekałam tylko na reakcję Rodrigo.

Rodrigo ?

Od Delgado Do Exan'a "Smutna Wiadomość"

Leżałem w swojej jaskini, gdy nagle przybył do mnie towarzysz mojej zaginionej partnerki. 
- Witaj Delgado
- Nie mam ochoty rozmawiać coś się stało. 
- Mam obawy, że znalazłem coś ciekawego ale to okropny widok.
Wyszedłem za Armagedonem. Czułem, że jestem na prawdę pozbawiony chęci do życia. Wlokłem się a gad mnie cały czas pośpieszał.
- Delgado jesteś lampartem a idziesz jak żółw. 
- Już przyspieszam.
Wyszliśmy za tereny stada i wąż zatrzymał się przy zwłokach białej lwicy z czarną grzywką. Kogoś mi ona przypominała ale, samica zaginęła już bardzo dawno temu. Wziąłem trupa na grzbiet i zaniosłem do swojej jaskini zrobiłem badania i niestety. Wychodziło na to, że samica została śmiertelnie pobita miała uszkodzone narządy wewnętrzne. Umarła jakieś trzy dni temu. Była to Nala partnerka Exan'a. 
- Armagedon wezwij Exan'a do mnie.
Wąż wypełznął a ja czekałem gapiąc się na zwłoki lwicy. Gdy samiec wbiegł do jaskini stanął jak wryty, nic nie powiedział. Spojrzałem na niego.
- Przynajmniej wiesz, że nie żyje ... a ja wziąć łudzę się jak głupiec, że Cantara żyje.
Te słowa miały go bezskutecznie pocieszyć. Podszedł bliżej niej coś w nim pękło.
- Trzeba ją pochować - szepnął ni to do mnie ni to sam do siebie.
- Zostawię was... - powiedziałem i opuściłem własną jaskinię pozwalając mu na upust emocji.


Exan ?