Laboratorium Narodowe w Afryce - nie
wiem, ile czasu temu. Chyba z dwa lata.
Pamiętam, że znalazłam się tam jako
lwiątko. Gdzie? W jakimś wielkim szpitalu, a dopiero potem
zorientowałam się, że to laboratorium genetyki, czy czegoś tam
innego. Ale to zaraz.
Wszystko wydawało się wspaniałe;
miałam co jeść, miałam się z kim bawić bowiem było tam wiele
innych lwiątek. Każdy miał swój identyfikator, czyli liczbę i
swoją klatkę, bardzo dopracowaną wbrew pozorom. W tym „szpitalu”
nie było źle. Wszystko nadzorowali ludzie; jakieś dziwne, dwunożne
istoty. Byli mądrzy i zajmowali się nami.
Byłam tu małą i bezradną lwicą,
niemalże zbyt małą. Ponoć urodziłam się w jakiejś fundacji dla
ratowania gatunku z bratem przedwcześnie i nie mogliśmy dać sobie
rady z podstawowymi czynnościami życiowymi. Fundacja mieściła się
gdzieś w bardzo ciepłym klimacie, pewno afrykańskim. Nasze życie
zapisało się zupełnie inaczej niż zaplanowano. Nie zdążyłam
nawet poznać bliżej swej matki; wiem tyle, że była piękna,
wyrozumiała i trudno było się jej rozstać z nami. Niestety
musiała. Co do ojca - nic nie wiem. Musiałabym popytać mamę, ale
to już niemożliwe. Mimo wszystko zostaliśmy uratowani i
przygarnięci przez - początkowo - dobrego człowieka. Przewieziono
nas do jakiegoś laboratorium. Początkowo mieliśmy się znaleźć z
bratem w Narodowym Laboratorium Hawkins, ale to stanowczo za daleko.
Inny kontynent i inny kraj.
Jak już wcześniej wspominałam każdy
miał identyfikator. Ja miałam numer 011. Nawet nie wiedziałam ile
nas tak naprawdę jest... Tak mnie też z resztą nazywali -
Jedenastaka. Czasem Eleven. Nie przeszkadzało mi to, bo w sumie nikt
inny nigdy nie wymyślił mi innego imienia. Więc nie pozostało mi
nic innego jak Jedenaście. Mój brat, Aron z numerem 012, otrzymał
swoje imię po urodzeniu. Nie nazywano go numerem identyfikatora. Od
niego tak naprawdę mam obecne imię - Akira. Nazywał mnie tak
pieszczotliwie ze względu też na jego znaczenie; zostało już mi
tak oficjalnie.
Pewnego dnia zaczęło coś się z nim
dziać. Było to chyba po ponad półtora roku naszego życia. Zaczął
coraz to szybciej rosnąć i zmieniać się. To chyba oczywiste, bo
przecież każdy młody samiec powinien tak mieć. Ale u niego ten
przebieg dział się dziwnie; jakieś nadnaturalne, długie pazury,
zbyt długie zęby i coś dziwnego za uszami. Dopiero potem
stwierdziliśmy, że to rogi. Tak, koźle rogi. Przestraszyłam się,
bo nie wiedziałam jak to się dzieje. Mogłam wiedzieć jedynie, że
to sprawa dwunożnych. Chciałam raz od niego się dowiedzieć, co z
nim robią w laboratorium, gdy go nie ma jednak nie chciał
odpowiadać albo uciekał od tematu. Stwierdziłam, że dosyć tych
kłamstw. Musiałam prześledzić Arona i Mr Scamandera - naszego
szefa całej organizacji. Tak też się stało.
Późnego wieczoru, jak co dwa dni,
zabrali Arona w stronę swych dziwnych sal. Stąpałam cicho przez
białe korytarze i przemknęłam się do środka. Schowałam się za
wieloma przeróżnymi pudłami i stołami. Patrzyłam.
Aron wszedł do jakiegoś
pomieszczenia, zamykanego na jakby płachtę przezroczystą; był tam
znak silnego rażenia, czy tam skażenia. Dziwne. Poprzez płachtę
zobaczyłam jak Aron mając na sobie maskę wchodzi z Scamanderem do
środka. Człowiek ten natomiast miał na sobie kombinezon. Weszli
razem. W środku zobaczyłam coś niewiarygodnego tak, że
zastanawiałam się czy śnię, czy jestem w koszmarze. To był
koszmar. W ścianie, w tym promieniotwórczym pomieszczeniu
znajdowało się jakby przejście, czarna dziura do innego wymiaru,
czy też otchłani. Obsiedzone było obleśną mazią, jakby glutem,
czy też śliną. W okół były chyba macki ośmiornicy albo czegoś
podobnego. No, podobne do macek. Słyszałam w pewnym momencie jak
Aron krzyczy; chyba miał zamknięte oczy. Siedział przywiązany do
jakiegoś krzesła, a Scamander trzymał się dalej. Lew podpięte
jakieś jakby kabelki niczym kroplówki. Po chwili Aron obezwładnił
się. Kilka osób przyszło po niego; był nieprzytomny. Położyli
go na stół i powyciągali jakieś leki i inne strzykawki.
- Panie Scamander, 012 się wyczerpuje.
Potrzeba mu więcej dawki tego leku z genem pomagającym przetrwać w
tak wysokiej skali promieniotwórczej. Może go to zabić - odparł
jeden z pracowników.
- Nie zabije go - usłyszałam mądry
głos Scamandera. - Po prostu będzie więcej skutków ubocznych. A
jak coś weźmiemy jego siostrę, Jedenastkę. Ona jest wytrzymalsza,
bliźniaczka urodzona szybciej.
Zszokowało mnie to. Eksperymenty na
Aronie zmieniające jego tożsamość, by dostać się do jakichś
zaświatów? Absurdalne. Musiałam uciec stąd z nim jak najszybciej.
Jednakże nie mieliśmy jak; cały
teren laboratorium był strzeżony.
Za wszelką cenę nie chciałam iść
do tego miejsca; jednak stało się. Zostałam związana i podpięta,
a przede mną była ta otchłań. Słyszałam pierwszy raz różne,
dziwne dźwięki, jakby połączenie tygrysa i słonia.
Zamknęłam oczy. Pusta przestrzeń.
Czarno. Tylko ja i dziwny stwór z morderczą głową i jednocześnie
gębą jak kwiat lotosu pełnego ostrych zębów, ciało ponad
dwumetrowego jakby człowieka z długimi szponami. Szedł w moją
stronę. Zawarczałam; odsunął się. Zaryczał też. Biegł w moją
stronę i w tym momencie otworzyłam oczy.
- Niemożliwe - Scamander wyszedł i
zdjął kombinezon. - Odstraszyła Demogorgona! Przełom zapanowania
nad Drugą Stroną.
Potem dowiedziałam się czym jest
Druga Strona i po co jesteśmy im do tych eksperymentów. Poprzez to
wszystko mi również zaczęły rosnąć rogi i nienaturalnie duże
pazury. Takie różne efekty uboczne.
Druga Strona jest to więc ciemniejsza
i mroczniejsza strona prawdziwego i realnego świata. To tak, jakbyś
widział piękną łąkę, która po chwili zmienia się w hadesowe
miejsce niczym z podziemnego królestwa. Brak tu pięknych i żywych
kolorów. To miejsce chciał odkryć Scamander za pomocą jakiegoś
żywiciela jego kosztem. Padło na mnie i Arona.
Pewnego dnia jednak stało się coś
strasznego; w całym laboratorium nagle usłyszałam alarm. Wszędzie
czerwone światła, a ja z Aronem siedzimy oboje w klatkach i swoich
wybiegach patrząc, jak wszyscy w okół biegają i próbują uciec.
Przestraszyłam się lekko, gdy usłyszałam z Aronem ten sam krzyk
co z Drugiej Strony - nie myliliśmy się. Z tej czarnej dziury
wyszedł jeden z tych potworów znanych jako Demogorgon. Biegał
korytarzami porywając inne, bezradne lwy i ludzi, którzy również
tu pracowali. Również musieliśmy uciekać; przebiliśmy kraty
rogami i wybiegliśmy. Drzwi teraz z powodu ewakuacji były wszędzie
otwarte. Ciała leżały pełne krwi pozarzucane po podłodze;
napotkaliśmy też Scamandera. Nie było mi szkoda. Biegliśmy
korytarzami, by jak najdalej znaleźć się od Demogorgona; było za
późno. Potwór stał daleko na końcu korytarza spoglądając na
nas swą rozwartą paszczą w kształcie lotosu. Zmierzał ku nam.
Oj, to była dla niego zła decyzja. Zamknęłam oczy i wycelowałam
w niego myślami. Zarzuciło go na bok; zaryczał żałośnie, a my
minęliśmy go szybko opuszczając budynek. Znów wstał i zaczął
biec w naszą stronę. Nie chcieliśmy już biec i uciekać. Trzeba
było stawić mu czoła i tak zrobił Aron. Nie bał się go;
Demogorgon nienawidził wysokich dźwięków jego ryku. Zagłuszał
go. W pewnym momencie stało się coś niebywałego; stwór poprosił
o litość lwa. Aron darował mu życie, a potwór zmienił zdanie o
nas. Lew postanowił zająć się nim w tym i tamtym świecie, co
było równoważne z tym, że już raczej się nie zobaczymy...
Każde z nas ruszyło w swoją stronę;
Aron odprowadził zapewne Demogorgona do Drugiej Strony i tam już
pozostał... Musiałam z trudnością to przyjąć do serca. Mój
brat został w Drugiej Stronie rzeczywistości.
Ja znalazłam się tu. Tym razem
przypadkiem i mam nadzieję, że to nie jest już zaplanowane przez
los.