piątek, 23 listopada 2018

Od Korianny C.D Weed'a


Weed pobiegł za moim niedoszłym mordercą- byłam przerażona by myśleć racjonalnie... Krwią oznaczałam ślady... nie mogłam nic zrobić... strach przysłaniał mi oczy na myślenie...Zacisnęłam zęby i wykorzystując resztki sił, pognałam przed siebie. Natknęłam się na kolejnego dwunożnego wroga, który widząc mnie, krzyknął z przerażenia i uciekł. Odprowadziłam go tylko wzrokiem i pognałam dalej przed siebie. Krew sączyła się intensywnie, co gorsza groziło mi wykrwawienie...
- Jak boli...auu- pisnęłam, jak bezradna, bez szans...
Pobiegłam w stronę jakiejś polany, a im szybciej biegłam, tym bardziej się męczyłam i więcej krwi traciłam. Weed...gdzie on jest! Ja głupia, co ja zrobiłam.. byłam sama, po środku obcej mi polany. Wiatr uczesał gęstą wysoką trawą, a na przeciwko mnie był kolejny potwór. Ten już nie był taki tchórzliwy, jak ten poprzedni, nie miał broni palnej, ale za to w lewej dłoni dzierżył maczetę. Wysunęłam długie szpony... instynkt nakazywał mi samoobronę. Dwunożny zbliżał się powoli z głośnym śmiechem... noga za nogą.. Ja łapa za łapą- pomimo krwawienia, miałam siły do walki. Potwór doskoczył do przodu i ciął maczetą.. uchybił, bo odskoczyłam i wykonałam kontratak, który miał na celu wytrącenia mu maczety z ręki.
- Wynoś się stąd!- warknęłam na niego, a on odebrał to, jako głośny warkot.
Mężczyzna już nie był taki jajcarski, więc uciekł gdzie pieprz rośnie. Krew wylewała się coraz to szybciej... czułam się słabo, miałam mroczki przed oczami, ugięłam się pod łapami i myślałam tylko o jednym- żeby zasnąć.

Weed?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz