Weed pobiegł za moim niedoszłym
mordercą- byłam przerażona by myśleć racjonalnie... Krwią
oznaczałam ślady... nie mogłam nic zrobić... strach przysłaniał
mi oczy na myślenie...Zacisnęłam zęby i wykorzystując resztki
sił, pognałam przed siebie. Natknęłam się na kolejnego
dwunożnego wroga, który widząc mnie, krzyknął z przerażenia i
uciekł. Odprowadziłam go tylko wzrokiem i pognałam dalej przed
siebie. Krew sączyła się intensywnie, co gorsza groziło mi
wykrwawienie...
- Jak boli...auu- pisnęłam, jak
bezradna, bez szans...
Pobiegłam w stronę jakiejś polany, a
im szybciej biegłam, tym bardziej się męczyłam i więcej krwi
traciłam. Weed...gdzie on jest! Ja głupia, co ja zrobiłam.. byłam
sama, po środku obcej mi polany. Wiatr uczesał gęstą wysoką
trawą, a na przeciwko mnie był kolejny potwór. Ten już nie był
taki tchórzliwy, jak ten poprzedni, nie miał broni palnej, ale za
to w lewej dłoni dzierżył maczetę. Wysunęłam długie szpony...
instynkt nakazywał mi samoobronę. Dwunożny zbliżał się powoli z
głośnym śmiechem... noga za nogą.. Ja łapa za łapą- pomimo
krwawienia, miałam siły do walki. Potwór doskoczył do przodu i
ciął maczetą.. uchybił, bo odskoczyłam i wykonałam kontratak,
który miał na celu wytrącenia mu maczety z ręki.
- Wynoś się stąd!- warknęłam na
niego, a on odebrał to, jako głośny warkot.
Mężczyzna już nie był taki
jajcarski, więc uciekł gdzie pieprz rośnie. Krew wylewała się
coraz to szybciej... czułam się słabo, miałam mroczki przed
oczami, ugięłam się pod łapami i myślałam tylko o jednym- żeby
zasnąć.
Weed?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz