sobota, 1 grudnia 2018

Od Korianny C.D Weed

 Weed zostawił martwą zwierzynę i odszedł. Zapewnił mnie, że nie będę musiała spełniać swoich obowiązków w zamian zaopiekowania się tym małym szkrabem. Dodał też, że się odwdzięczy. Ciekawa byłam bardzo, co on zaplanuje.
Po pewnym czasie, gdy dziwiło mnie strasznie, żeby Avatari nie upominała się o moje obowiązki... w sumie to dziękowałam bardzo Bogu, że nawet nie przyszło jej to do głowy. Pod moją nieuwagę malec oddalił się trochę, ale na szczęście znalazłam go, gdy raczkował w stronę wyjścia. Pomyślałam wtedy, żeby z malcem za tył jaskini iść, aby tam mógł się pobawić. Poczułam wtedy zapach Weed'a. Zachowałam się naturalnie. Siedziałam i patrzyłam się, jak malec grzebie coś w ziemi swoimi rączkami... samiec mojego życia przybył. Najwidoczniej ulżyło mu, gdy nas zobaczył w pobliżu. Podszedł do mnie i pocałował namiętnie, aż mi się zrobiło gorąca, że z taką namiętnością i dzikością podszedł do tego.
- Jak wam minęły dni beze mnie?- spytał.
- Dobrze, a co?
- Wiesz, Avatari coś podejrzewa... chyba domyśla się naszego romansu.
- Jak to? Może dlatego, że cały czas chodzisz podniecony- odparłam śmiało. Znaczy no, nie wiem, co Weed ma w głowie, ani co się dzieje u niego między nogami, ale dziwnie się zachowuje, odkąd wziął mnie w jaskini Delgado.
- Serio tak wyglądam?- zapytał Weed. Pokręciłam głową i spojrzałam na niego ponownie. Polizałam go w policzek.
- Nieważne jak wyglądasz. Ważne że się kochamy.
Weed uśmiechnął się miło.
- No, weź swojego brzdąca, ja już jestem zmęczona niańczeniem smarka.

Weed?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz